Czy za kilka lat Amerykanie będą mogli bez ograniczeń eksportować do Unii Europejskiej genetycznie modyfikowaną żywność? Może o tym zdecydować trybunał Światowej Organizacji Handlu. W poniedziałek zaczął on rozpatrywać amerykański pozew przeciwko UE, która na razie nie pozwala na import takiej żywności.
Trybunał WTO rozpatruje skargi krajów członkowskich organizacji, które
uważają, że ich partnerzy handlowi, stosując niedozwolone metody handlowe,
zamykają swój rynek na towary z zagranicy. Dokładnie to zarzucają Unii Stany
Zjednoczone w kwestii genetycznie modyfikowanej żywności.
Wyrok
trybunału będzie ostateczny - WTO może nakazać np. otwarcie rynku na sporne
towary. Jeżeli taki nakaz zostanie zignorowany, kraj pozywający (w tym przypadku
USA) może nałożyć cła odwetowe o wartości poniesionych strat. Według
Departamentu Handlu USA amerykańskie firmy tracą rocznie ok. 300 mln dol. z
powodu unijnych utrudnień (ok. 75 proc. produkowanej w USA soi i 30 proc.
kukurydzy jest genetycznie modyfikowanych).
Eksperci obstawiają, że
Amerykanie mogą wygrać proces z Unią. W UE od pięciu lat obowiązuje moratorium
na import genetycznie modyfikowanych organizmów (GMO). Piętnastka nie chce
wpuścić ich na swój rynek, bo nie ma pewności, czy nie są one szkodliwe dla
konsumentów. W ubiegłym miesiącu Parlament Europejski zdecydował, że genetycznie
modyfikowaną żywność można importować, ale musi być ona specjalnie oznaczona. By
ta decyzja stała się obowiązującym prawem, muszą ją zaakceptować kraje
członkowskie Unii. To nie będzie łatwe - sprzeciw w tej sprawie wyraziła np.
Dania.
Amerykanie uważają, że moratorium to pogwałcenie zasad wolnego
handlu i dyskryminacja ich produktów.
Przeciwko GMO wypowiada się z kolei
część organizacji pozarządowych zajmujących się ekologią (m.in. Greenpeace). W
poniedziałek organizacja ta zorganizowała protest przed siedzibą WTO w Genewie,
zarzucając Światowej Organizacji Handlu, że wspiera interesy amerykańskich
korporacji transnarodowych zajmujących się produkcją genetycznie modyfikowanej
żywności.