Najprawdopodobniej w Karakulach (koło Białegostoku) nie powstanie zakład przetwórstwa drobiowego. Mieszkańcy wsi nie kryli wzruszenia, gdy usłyszeli wczoraj, że Wojewódzki Sąd Administracyjny w Białymstoku oddalił skargę niedoszłego inwestora na decyzję Samorządowego Kolegium Odwoławczego.
- To wspaniała wiadomość - cieszył się Piotr Świrydowicz, który wraz z trzydziestoma innymi mieszkańcami Karakul przyszedł do sądu. - Dzięki tej decyzji w dalszym ciągu będziemy mieli czystą wodę, świeże powietrze, a nasze działki nie stracą na wartości.
Batalia o budowę przetwórni pomiędzy mieszkańcami Karakul a inwestorem Jerzym Grygienczem trwa od kilku lat. Na prawie 2,5 ha łąk miała powstać nie tylko hala o powierzchni ok. 4 tys. mkw., ale także oczyszczalnia ścieków, wędzarnia i rów, który miałby gromadzić niepotrzebny tłuszcz.
O sprawie głośno zrobiło się dopiero w zeszłym roku, gdy biznesmen - brat burmistrza Supraśla - mimo protestów mieszkańców uzyskał niezbędne dokumenty. Do swojej posesji doprowadził nawet prąd i ustawił fundamenty pod filary. Jak wówczas pisaliśmy - dzięki determinacji mieszkańców oraz pomocy Józefa Fiłonowicza ze Stowarzyszenia "Inicjatywa Społeczna" w Supraślu - inwestycję udało się zablokować. Okazało się bowiem, że Marek Szutko, poprzedni burmistrz Supraśla, wydał decyzję o warunkach zabudowy tego terenu niezgodnie z prawem. Z obowiązującego w 2002 r. planu zagospodarowania przestrzennego wynika, że teren Grygiencza zakwalifikowany został jako grunty orne i użytki zielone. A to oznacza, że nie można tam budować zakładu przemysłowego. Jednak już kolejny burmistrz Wiktor Grygiencz zmienił w planie zagospodarowania przeznaczenie tej działki. Skreślił część obowiązujących w tym miejscu zakazów, m.in. o realizacji stałej lub tymczasowej zabudowy (w tym związanej z produkcją rolną i ferm zwierząt futerkowych). Tym samym umożliwił bratu rozpoczęcie budowy.
Kolejną nieprawidłowością jest brak części dokumentów. Jerzy Grygiencz deklarował, że tygodniowo będzie przerabiał siedem ton drobiu. Daje to 336 ton rocznie. Zgodnie z rozporządzeniem ministra ochrony środowiska Grygiencz powinien mieć dwa niezależne raporty określające wpływ zakładu na otoczenie. Miał tylko jeden, na dodatek nie wpisał, że jedna ze stron - czyli mieszkańcy - nie zgadza się, by we wsi rozbierano i przetwarzano drób.
W sierpniu ub.r. protestujący poszli po pomoc do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, a ono unieważniło decyzję burmistrza i wstrzymało budowę zakładu. Wprawdzie Jerzy Grygiencz odwołał się od niej, ale SKO nie zmieniło zdania. Biznesmen ponownie zaskarżył decyzję, tym razem do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Wczoraj sędzia Anna Sobolewska-Nazarczyk nie miała wątpliwości i podzieliła zdanie SKO.
Wyrok jest nieprawomocny. Grygiencz może jeszcze złożyć kasację w Naczelnym Sądzie Administracyjnym w Warszawie.