Niektórzy rolnicy polewają pola świńską gnojowicą. Twierdzą, że dzik, jak poczuje świńskie odchody, ucieka. Inni pilnują po nocach łąk przed najściem dzików. Jeden z rolników rozstawił słupki wokół łąki i co noc zapala tam świeczki. Miejscowi się śmieją, że zrobił z łąki cmentarz. Zdesperowani rolnicy zapowiadają, że jeśli władze nie rozwiążą problemu, zaczną polować na wilki.
W gminie Zbójna nie ma tygodnia, żeby wilki nie rozszarpały jałówki lub
cielaka. W Sulkach i Grądach w gminie Miastkowo rolnicy po nocach pilnują pól i
łąk przed dzikami. W okolicach Dobrzyjałowa i Penzy w gminie Piątnica bobry
zbudowały tamy na rowach melioracyjnych i podtopione zostały okoliczne
pola. Dzikiej zwierzyny jest za dużo. Za bardzo się mnoży i zaczyna jej
brakować miejsca w lesie. Wychodzi z lasu na pola i do ludzkich
siedzib. Trzeba zmniejszyć stan populacji. Czyli zabić część
zwierząt – uważają rolnicy. Domagają się tego od swoich wójtów i
starosty. Ci przekazują te postulaty wyższym władzom. Jednak - jak pokazuje
życie - problem jest trudny i nie ma w tej dziedzinie prostych
rozwiązań.
W gminie Zbójna od początku wiosny wilki zabiły około 15
jałówek i cieląt, a drugie tyle poraniły tak, że zwierzęta trzeba było uśpić.
Drapieżniki atakują przeważnie młode sztuki, pozostawione na noc na pastwiskach,
ale odnotowano też napady w biały dzień. Społeczeństwo jest bardzo
zaniepokojone. Ludzie obawiają się nie tylko strat w hodowli, ale także o
bezpieczeństwo własne i dzieci – mówi wójt Zbójnej Zenon
Białobrzeski. Wilki dawały się we znaki mieszkańcom gminy już w poprzednich
latach, ale nasilenie szkód nastąpiło tej wiosny. Według doc. dr. Włodzimierza
Jędrzejewskiego z Zakładu Badania Ssaków PAN w Białowieży, na obszarze całej
Kurpiowszczyzny, na pograniczu mazowiecko-podlasko-mazurskim, od kilku lat żyją
trzy-cztery wilcze watahy. Naukowiec twierdzi, że na terenie gminy Zbójna na
stałe przebywa tylko jedna, licząca cztery sztuki, grupa.
Jednak nasilenie szkód jest tu bardzo duże, na pozostałym obszarze Kurpi
napady na bydło zdarzają się sporadycznie, przyznaje dr Jędrzejewski. Może to
się wiązać z faktem, że grupa składa się z młodych osobników, które polują na
łatwą zdobycz. Starsze wilki z wiekiem "oduczają się” polować na bydło. A
ponieważ zabite sztuki są zakopywane przez rolników i wilki nie mogą się najeść
upolowaną zwierzyną, zabijają następne.
`Według wójta Białobrzeskiego i
leśników z Nadleśnictwa Nowogród, którzy na początku br. sporządzili spis wilków
"z natury”, na terenie gminy Zbójna żyje co najmniej 11 sztuk drapieżników.
Specjalista z PAN uważa, że jest to raczej szacunek bliższy ogólnej liczbie
wilków na Kurpiach. W jego przekonaniu, od czasu do czasu na obrzeżach gminy
pojawiają się inne watahy, ale na stałe przebywa tu tylko jedna, niewiekla
grupa.
Tak czy inaczej problem jest, i to poważny – przyznał
wojewódzki konserwator przyrody, Krzysztof Oniszczuk, po wizycie w gminie
Zbójna, gdzie przeprowadził rozmowy z poszkodowanymi rolnikami. Nie tylko ze
względu na szkody. Również dlatego, że zapanował duży niepokój w
gminie.
Rolnicy czują się zagrożeni. Jeśli nic się nie zmieni, zaczną zabijać wilki. Dlatego lepiej będzie, jeśli zajmą się tym fachowcy, czyli myśliwi, uważa konserwator. Na podstawie przygotowanej przez niego dokumentacji, wojewoda podlaski wystąpił do ministra środowiska o zgodę na odstrzał trzech wilków na terenie gminy Zbójna. Naukowiec i konserwator uważają, że nawet jeśli ministerstwo wyrazi zgodę na odstrzał redukcyjny, wilki nie muszą zostać uśmiercone. Wystarczy, że myśliwi przepłoszą je strzałami, i zwierzęta zaszyją się w głębi licznych na terenie gminy rezerwatów przyrody. Staną się bardziej ostrożne, będą stronić od ludzkich siedzib. "Dzikiego” pożywienia mają tam w bród w postaci zwierzyny płowej. Łowczy okręgowy Polskiego Związku Łowieckiego z Łomży, Jerzy Włostowski, przestrzega jednak przed zbyt szybkim oczekiwaniem na rezultaty "akcji odstraszającej”. Musi upłynąć trochę czasu, zanim myśliwi wytropią watahę i poznają jej rytm życia – powiedział. – Liczymy, że pomogą nam mieszkańcy, przekazując swoje obserwacje. Póki co decyzja w ministerstwie nie została jeszcze podjęta. Od czasu wizyty konserwatora w gminie Zbójna upłynęły trzy tygodnie i w tym czasie wilki zabiły trzy kolejne jałówki i cielę. Poszkodowani rolnicy od początku wiosny składają wnioski o wypłatę odszkodowania do wojewody. Pieniędzy nie otrzymał jeszcze nikt. W moim gospodarstwie wilki zabiły lub poraniły 5 jałówek. Straty wyceniono na nieco ponad 4 tys. zł, według cen żywca rzeźnego. To bardzo małe odszkodowanie – uważa Elżbieta Parzych ze wsi Parzychy.
Radni powiatu łomżyńskiego wystąpili do ministra środowiska z postulatem, dotyczącym dzików. W przeciwieństwie do wilków nie jest to zwierzyna chroniona, lecz łowna. Koła łowieckie ustalają plan polowań na każdy rok. Zdaniem radnych dzików na terenie powiatu jednak jest tak dużo, że minister powinien pozwolić kołom na zwiększanie planu polowań w ciągu roku. W przeciwnym razie koła łowieckie nie zarobią na wypłacanie odszkodowań rolnikom. Przykładem jest koło "Bażant”, jedno z dziewięciu dzierżawiących obwody polne na terenie powiatu. Jego tereny łowieckie znajdują się w gminach Piątnica, Nowogród, Łomża i Miastkowo. Od początku roku łowieckiego, czyli od 1 kwietnia, rolnicy złożyli już 68 wniosków o wypłatę odszkodowań za zniszczone przez dziki łąki i uprawy. Koło zwraca jedynie koszt materiału siewnego, a i tak nie dla wszystkich poszkodowanych wystarcza pieniędzy. Rolnicy są coraz bardziej niezadowoleni. W okolicach wsi Sulki i Grądy w gminie Miastkowo panuje przekonanie, że to nieudolność myśliwych jest przyczyną panoszenia się dzików. Plan łowiecki na ten rok zakłada zabicie w pobliżu tych wsi czterech sztuk. Jednak jak dotąd nie padł jeszcze ani jeden dzik. To krzywdzące opinie – uważa Adam Zalewski, strażnik łowiecki koła "Bażant” ze wsi Grądy. – Z prowadzonego przeze mnie rejestru, od początku kwietnia w rejonie wsi Sulki i Grądy myśliwi zasadzali się na dziki już 26 razy. Jednak nikomu nie udało się nic ustrzelić. Zdaniem strażnika przyczyną jest tryb życia dzików, które bardzo szybko się przemieszczają. Z drugiej strony patrząc – uważa Zalewski – rolnicy trochę wyolbrzymiają straty. Rolnicy obstają przy swoim zdaniu: dzieje się im krzywda, a myśliwi nie wywiązują się z zadania. Dlatego prześcigają się w wymyślaniu metod na odstraszanie dzików.
Okolice Siemienia w gminie Łomża oraz Dobrzyjałowa, Starego Drożęcina i Penzy w gminie Piątnica to tereny, gdzie wystąpiło najwięcej szkód, wyrządzonych przez bobry - wynika z analiz, przeprowadzonych w Podlaskim Urzędzie Wojewódzkim. Gryzonie budując tamy niszczą drzewa, czasem na znacznych obszarach. Same tamy, usytuowane przeważnie na rowach melioracyjnych, podtapiają przyległe tereny. Wojewoda podlaski uzyskał w ub. roku zgodę ministra środowiska na odstrzał w rejonie wymienionych miejscowości 20 sztuk bobrów. Zadanie mieli wykonać uprawnieni członkowie Polskiego Związku Łowieckiego. Jednak nie padł ani jeden bóbr. Sprawa została załatwiona, delikatnie mówiąc, niepoważnie – uważa łowczy okręgowy z Łomży, Jerzy Włostowski. – Zgoda ministerstwa, z datą 30 grudnia 2002 r., dotarła do nas 6 stycznia. Była ważna tylko do końca lutego. W tym okresie wszystkie zbiorniki wodne były zamarznięte i bobrom trzeba było pomóc, a nie strzelać do nich. To byłoby bezmyślne mordowanie zwierząt.
Zdaniem Włostowskiego odstrzały bobrów - jeśli już mają być wykonywane -
powinny się odbywać jesienią i wiosną, kiedy zwierzęta spotkać można na twardym
gruncie. Łowczy wątpi jednak w skuteczność tej metody zmniejszania populacji.
Liczba bobrów w woj. podlaskim szacowana jest na 6 tys. sztuk. Naturalną ostoją
zwierząt powinny być obrzeża jezior mazurskich, lecz zostały z nich wyparte
przez gospodarzy tych terenów. Przy ścisłej ochronie gatunkowej populacja wciąż
powiększa się i zwierzęta zajmują coraz to nowe tereny, w tym wykorzystywane
rolniczo. Obecność bobrzej rodziny na zmeliorowanych gruntach rolniczych to
murowane spustoszenie, za które wojewoda podlaski płaci ogromne odszkodowania.
Rocznie, gdyby czyniono to rzetelnie, kwota odszkodowań w całym województwie
wyniosłaby 1 mln zł.
Jak więc pogodzić interes bobrów z interesem
rolników? Włostowski uważa, że powinna to być długofalowa akcja wypierania
bobrów z terenów rolniczych z powrotem na jeziora. Można to robić poprzez
kontrolowane niszczenie tam bobrzych na rowach melioracyjnych. Zwierzęta wówczas
same wycofałyby się z danego terenu. Zagęszczone w obrębie jezior, rozmnażałyby
się wolniej i natura wyregulowałaby liczebność populacji. Natomiast okazjonalne
zezwolenia na odstrzał kilku lub kilkunastu sztuk w przypadkowych miejscach
bobrzego problemu nie rozwiążą, uważa łowczy.