Komisja Europejska po raz kolejny podpada ekologom. Tym razem chodzi o politykę „zera tolerancji” w imporcie pasz. Do tej pory jeżeli w transporcie odkryto nawet minimalną zawartość organizmów genetycznie zmodyfikowanych, które nie były dopuszczone do obrotu w Europie, statki były zawracane z portów. Teraz ma to się zmienić.
Przeciwko rygorystycznym przepisom najmocniej protestowali importerzy. Dla nich sprawa miała wymiar praktyczny i ekonomiczny. Po pierwsze całkowite wyczyszczenie masowca, którym wozi się np. soje GMO jest praktycznie niemożliwe. Po drugie koszty odesłania statku z wykrytą minimalną ilością składników transgenicznych, które nie mają unijnej autoryzacji, są ogromne.
Lech Kempczyński – PSPO: domagamy się ustalenia od KE progu dopuszczalnej zawartości obcych ciał, czy odmian nieautoryzowanych w transportach.
Początkowo Komisja Europejska nie chciała się na to zgodzić. Ale już rok temu stanowisko było stopniowo łagodzone. Bruksela szybko dopuściła bowiem do obrotu wiele nowych odmian genetycznie zmienionych pasz.
Nathalie Lecocq - Federacji Europejskich Producentów Oleju: w zeszłym roku to był rzeczywiście duży problem, który został szczęśliwie rozwiązany. Nieautoryzowane zanieczyszczenia GMO zostały po prostu przez Bruksele szybko autoryzowane. Ale nie oznacza to oczywiście, że problem zniknął.
Wydaje się jednak, że problem zniknie i to niedługo. Unijny komisarz ds. zdrowia i ochrony konsumentów oświadczył, że poluzowanie przepisów jest konieczne. Konkretne propozycje legislacyjne poznamy jeszcze jesienią. Ale już mówi się o tym, że będą one dotyczyć tych odmian, które są w trakcie procesu autoryzacji. Margines tolerancji miałby wynosić 0,2%.
Zasada zera tolerancji będzie dotyczyła tylko tych roślin GMO, w stosunku do których nie podjęto żadnych działań mających zalegalizować import. W Unii Europejskiej około 90% pasz jest zmodyfikowanych genetycznie.