Co cztery dni popełnia samobójstwo któryś z australijskich farmerów. Premier John Howard ogłosił, że recesja w rolnictwie na pewno uderzy w całą gospodarkę kraju.
Liz Tomlinson-Reynolds prowadzi w Warrumbungle w Nowej Południowej Walii wiejskie centrum doradztwa i codziennie odbiera po 12 telefonów od zdesperowanych farmerów. - Rozklejają się i płaczą do słuchawki, są strasznie, strasznie zestresowani - mówi. - Ci, z którymi spotykam się osobiście, wcale nie są twardsi.
Na prowincję ma wyruszyć kilkudziesięciu psychologów. Zdaniem władz muszą dotrzeć do farmerów sami, bo pokutujący stereotyp twardego, pokonującego wszelkie przeciwności losu osadnika sprawia, że wielu zwyczajnie wstydzi się zwrócić o pomoc.
Ostatnią nadzieją farmerów miała być wiosna. Jeśli spadłyby deszcze, udałoby im się uratować tegoroczne zbiory i spłacić choć część długów pozostałych po poprzednich klęskach. Opady jednak nie przyszły i według prognoz długo jeszcze nie przyjdą.
Choć susze w Australii nigdy nie należały do rzadkości, ta - trwająca już sześć lat - jest najcięższa od co najmniej stulecia. Wysychają rzeki i sztuczne zbiorniki wodne, przez co ograniczenia w dystrybucji wody wprowadziło sześć największych miast. Przewidując problemy z nawadnianiem pól, instytut rolnictwa i zasobów ogłosił, że w nadchodzącym sezonie zbiory pszenicy będą nawet o jedną trzecią niższe od poprzednich.
Zmusiło to Australię, jednego z największych na świecie producentów pszenicy, do ograniczenia jej eksportu, a farmerów - do wyprzedaży stad owiec. Dla wielu pieniądze za owce to ostatnie źródło dochodu, dzięki któremu będą mogli przetrwać nadchodzące upały. W porównaniu z zeszłym rokiem sprzedaje się o 60-70 proc. więcej owiec, a giełdy towarowe notują obroty wszech czasów.
Premier John Howard ogłosił, że recesja w rolnictwie na pewno uderzy w całą gospodarkę Australii. Rząd wyłożył w poniedziałek pół miliarda dolarów na dotacje i kredyty, by pomóc w likwidacji skutków suszy.
Meteorolodzy są przekonani, że z pogodą będzie tylko gorzej. Klimat się ociepla i do 2030 r. w niektórych regionach Australii temperatura ma się podnieść o blisko dwa stopnie. A to oznacza dalsze wysychanie rzek, włącznie z ciągnącym się przez 3750 km systemem rzek Murray-Darling - największym źródłem wody dla kontynentu.
Sytuację mogłoby poprawić ograniczenie emisji dwutlenku węgla, którego największym źródłem jest w Australii spalanie węgla kamiennego. Ale rezygnacja z węgla też oznaczałaby katastrofę gospodarczą, bo to tutaj główny surowiec. Koło się zatem zamyka i Australia jako jedyny obok USA kraj rozwinięty nie podpisała protokołu z Kioto - zawartej w 1997 r. umowy międzynarodowej, która narzuca krajom ograniczenie emisji gazów cieplarnianych do atmosfery.