"Warszawka", czyli elita kulturalna stolicy piała z zachwytu, bo na pokazie premierowym filmu dokumentalnego "Warszawa wzięta" bardzo młodych i niedoświadczonych reżyserek - Karoliny Bielawskiej i Julii Ruszkiewicz odkryła nieznaną jej skrzeczącą biedą i niezaradnością rzeczywistość wsi popegeerowskich.
Film był o czterech młodych dziewczętach uczestniczących w programie Agencji Nieruchomości Rolnych "Promocja zawodowa dziewcząt". Przed kilkoma miesiącami na PPR.pl pisaliśmy już o tym apelując :"Jeśli masz 18-25 lat, jesteś stanu wolnego, możesz udokumentować fakt, że co najmniej jedna osoba w rodzinie (ojciec, mama, babcia lub dziadek) pracowały w państwowym gospodarstwie rolnym (PGR) minimum przez trzy lata i chcesz podjąć pracę w stolicy, to Caritas Archidiecezji Warszawskiej wyciąga do Ciebie pomocna dłoń".
Reżyserki, jak widać było na filmie, same okrywające nieznany im świat pomorskiej i mazurskiej biedy, w krótkich ujęciach przedstawiły los czterech bohaterek a dokładniej ujawniły czego mogły spodziewać się uczestniczki projektu - przyjeżdżając do Warszawy, zgłaszając się do Bursy Caritas na noclegi i szkolenia. Na pewno mogły liczyć na pomoc w poznaniu dużego miasta, warunków życia i pracy w nim. Mogły liczyć na pomoc w znalezieniu zatrudnienia, usamodzielnieniu się i wsparcie Caritas w postaci darmowego biletu komunikacji miejskiej przez pierwszy miesiąc, zakwaterowania we wspomnianej Bursie przez okres 6 miesięcy, dostępu do komputera, zajęć indywidualnych i warsztatowych w zakresie rynku pracy oraz porad udzielanych przez personel projektu, składający się z doradcy zawodowego, psychologa, pedagoga i socjologa - otwartych na problemy uczestniczek projektu. W wersji dokumentalnej - w filmie wyszła karykatura tego programu i prowadzonych w bursie szkoleń, co widać było, gdy trenerki uświadamiały przyjezdne jak i do czego używać papierowych serwetek, plastikowych noży i łyżeczek. Pomijając fakt, że warsztatowo daleko filmowi do takich dokumentów jak np. "Kierunek Nowa Huta!" Andrzeja Munka, czy "Defilada" w reżyserii naśladowcy w pewnym sensie mistrza Munka - Andrzeja Fidyka, to warto zauważyć, że z rozmów "gadających głów", jakim jest dokument "Warszawa wzięta", tak na prawdę nic nie wynika. Może jedynie to, że niektórym, bo nie wszystkim, młodym dziewczynom z wiejskim rodowodem pokazanym w filmie trudno przychodzi przyzwyczajenie się do narzucanych i bursie, i w pracy w barze, sklepie czy na zapleczu kuchennym rygorów utrzymywania porządku, czystości, punktualności i staranności. Bohaterki nie wytrzymują tempa, nie przyswajają narzucanych im porządków oraz nie wykonują nakładanych na nie obowiązków w pracy i dlatego przegrywają. Ale może chciały przegrać, może miały dość rygorów. Można domyślać się, że film miał pokazać jak trudno wchodzi się w inna skórę, jak bardzo może to być dla wiejskich dziewcząt w wielkiej warszawskiej wsi przeszczep nienaturalny.
Film jest tak na prawdę dokumentem tragikomicznym, zwłaszcza w sferze dialogowej, filmem oskarżającym przemiany ustrojowe i ... autorów programu "Promocja zawodowa dziewcząt". Oskarżający oświatę i cały system szkoleń o niedostosowanie systemu i poziomu kształcenia do oczekiwań rynku pracy. Choć z drugiej strony do 2008 r. na ponad 800 uczestniczek programu ANR połowie udało się utrzymać i w pracy, i w Warszawie. Film jest z pozoru smutny, jak smutna dla "Warszawki" wydawać się może wiejska, popegeerowska rzeczywistość. A przecież tak nie jest, bo szczęście można znaleźć i na sztucznej wsi, gdzie piętrowe bloki w sposób nadzwyczaj nie naturalny stoją w szczerym polu i w dużym mieście, gdzie nie ma ani wsparcia rodziny, ani ochoczo zewsząd wystawianych pomocnych dłoni. Szczęściu trzeba dać szanse zaistnieć, szczęściu trzeba pomagać i na wsi, i w mieście. Tego nie potrafiły przekazać reżyserki w sztampowo nakręconym filmie dokumentalnym.
7221907
1