Szczyt UE zakończył się w piątek bez kompromisu ws. budżetu UE na lata 2014-20, ale żaden z liderów nie dramatyzował - mają spróbować porozumieć się na początku roku. Interesy narodowe wzięły górę nad europejskimi. Niespodzianką był sojusz Merkel z Cameronem.
Spełniły się zapowiedzi, że przewodniczący Rady Europejskiej Van Rompuy nie będzie przeciągał szczytu na sobotę czy niedzielę, jeśli zobaczy, że między płatnikami netto a beneficjentami unijnego budżetu są zbyt duże różnice stanowisk. W piątek po południu ogłosił koniec rozmów.
Przywódcy unikali jednak słów "fiasko" czy "porażka". Podkreślali, że Van Rompuy otrzymał od nich mandat, by kontynuować konsultacje w najbliższych tygodniach w celu wypracowania dobrego porozumienia budżetowego. Taki cel wyznacza też przyjęte przez przywódców krótkie oświadczenie. "Dwustronne rozmowy oraz konstruktywne dyskusje (na szczycie) pokazują wystarczający potencjał zgodności, by osiągnąć porozumienie na początku przyszłego roku" - brzmi dokument.
Premier Donald Tusk też nie dramatyzował z powodu braku porozumienia. "Każdy wolałby osiągnąć finał jak najszybciej, ale tragedią byłoby, gdyby dzisiaj przywódcy państw europejskich rozjechali się ze świadomością, że nie ma szansy na porozumienie - powiedział. - Naprawdę jest lepiej niż mogliśmy spodziewać się jeszcze 12 godzin temu (...). Dziś po południu po raz pierwszy zobaczyłem, że pozycje negocjacyjne niektórych państw są pozycjami na rzecz kompromisu, a nie na rzecz odwlekania w nieskończoność, po to, żeby zablokować" - przekonywał premier na końcowej konferencji.
Nie wszyscy byli jednak optymistyczni. "Przywódcy zachowywali się jak na tureckim targu" - krytykował lider liberałów w Parlamencie Europejskim Guy Verhofstadt. Każdy starał się bowiem, by jego składka do unijnej kasy była jak najmniejsza, a jednocześnie chciał zapewnić, by w jak największym stopniu jego kraj korzystał z unijnych funduszy. Interes europejski był na dalszym planie.
"Widzieliśmy, że wszystkie 27 krajów chciało wysłać sygnał do krajowej opinii publicznej, chciało pokazać swoje narodowe interesy" - powiedział PAP ekspert European Policy Centre, Janis A. Emmanouilidis.
Z drugiej strony zarówno on jak i wielu obserwatorów podkreśla, że nie spodziewali się porozumienia i jego brak to nic nadzwyczajnego. Nigdy w przeszłości przywódcom nie udał się budżetowy kompromis za pierwszy podejściem.
Winą za fiasko obarczano głównie płatników netto. "Nie są oni gotowi, by zaakceptować ten poziom płatności. Chcą, by budżet UE był jeszcze mniejszy" - powiedziała prezydent Litwy Dalia Grybauskaite.
Te kraje to przede wszystkim Wielka Brytania, Niemcy, Szwecja, Holandia i Finlandia. Dyplomaci ujawniali, że David Cameron, choć wołał, że "Bruksela musi przestać żyć w alternatywnym świecie i zacząć żyć w rzeczywistym", był jednak gotów ograniczyć swe żądania cięć, zbliżając się do postulatów Niemiec. Brytyjczycy i Niemcy razem domagali się dalszych redukcji o 30 mld euro w wydatkach UE, m.in. na administrację (Cameron domagał tu oszczędności ok. 6 mld euro z 62 mld euro przewidzianych na 7 lat).
W kuluarach szczytu komentowano, że kanclerz Angela Merkel zaskakująco zbliżyła stanowisko do Camerona, którego brytyjskie media pochwaliły za obronę w Brukseli "interesów europejskiego podatnika". Jak ujawnił jeden z dyplomatów, miała w czwartek zwracając się do prezydenta Francji Francois Hollande'a podnieść kwestie wysokich kosztów siedziby PE w Strasburgu, kiedy ten krytykował hojny rabat brytyjski.
Merkel zapewniała, że jest zadowolona z dyskusji i nie trzeba się spieszyć z przyjmowaniem budżetu. "Mamy jeszcze czas. Nie istnieje żaden powód, by działać teraz z nadmiernym pośpiechem" - zaznaczyła po zakończeniu szczytu.
"Niemcy nie chciały izolować Wielkiej Brytanii" - tak Hollande tłumaczył dziennikarzom fiasko. Francja - zaznaczył - wspierała kraje spójności, przywiązane do wydatków na rozwój i rolnictwo.
"Prowzrostowego" budżetu broniły też Włochy. "Będziemy dalej walczyć po stronie tych państw, które nie chcą redukcji" - obiecał premier Mario Monti. A także przede wszystkim grupa przyjaciół polityki spójności, której Polska nieformalnie przewodzi i która spotykała się na szczycie. Polscy dyplomaci zapewniali, że grupa trzymała się razem.
Zaproponowana przez Van Rompuya propozycja budżetu zakłada cięcia tej samej wysokości, co wcześniej: 75 mld euro w stosunku do mniej więcej bilionowej wyjściowej propozycji Komisji Europejskiej (plus 6 mld w instrumentach pozabudżetowych jak fundusz rozwojowy dla państw trzecich). Czyli przewiduje wydatki UE na poziomie prawie 972 mld euro (w tzw. zobowiązaniach) w ciągu siedmiu lat. Van Rompuy tłumaczył, że to 20 mld euro mniej niż obecny budżet na lata 2007-14.
Zdaniem komisarza ds. budżetu Janusza Lewandowskiego, "w sensie liczbowym" przywódcy państw UE nie są daleko od porozumienia. "Ale potwierdza się nie najlepsza tradycja, że potrzebne są przynajmniej dwa szczyty, aby osiągnąć porozumienie w sprawie długoletnich inwestycji i pieniędzy" - powiedział. Jego zdaniem "Polska niekoniecznie musiałaby być wielką ofiarą tych porozumień (ws. dalszych cięć)".
Dla Polski obecna propozycja budżetu przewiduje o 1,5 mld euro mniej w ramach funduszy spójności, co oznacza, że Polska mogłaby otrzymać w ciągu siedmiu lat ok. 72,4 mld euro. To wciąż więcej niż przypada w obecnym budżecie na lata 2007-13 (prawie 68 mld euro).
Polska - jak podkreślał Lewandowski - to obok Słowacji i Rumunii jeden z trzech krajów, które w nowym budżecie otrzymywałyby więcej funduszy niż w obecnym.
Była komisarz ds. polityki regionalnej Danuta Hubner zwróciła w rozmowie z PAP uwagę na inne, ważniejsze dla Polski osiągnięcia szczytu, a mianowicie lepsze zasady dotyczące wydawania funduszy. "Załatwiliśmy sprawy, które są dużo więcej warte niż obcięte 1,5 mld euro" - powiedziała. Van Rompuy przychylił się do postulatów ws. większych zaliczek przekazywanych na realizację projektów unijnych, mniejszego minimum środków własnych oraz lepszych zasady kwalifikowalności VAT-u, (czyli pokrywania go z dotacji w przypadku inwestycji z funduszy UE).
Nowa propozycja wyszła naprzeciw postulatom wielu państw, które jeszcze przed szczytem groziły wetem. "Prezenty" zarówno w polityce spójności jak i rolnictwie, które były jedynymi politykami zasilonymi w nowej propozycji większymi pieniędzmi (odpowiednio o 11 i 8 mld euro), otrzymało kilka państw. M.in. borykające się z kryzysem zadłużenia Grecja i Portugalia dostały specjalne zapisy, że ich alokacje w polityce spójności będą o 1 mld euro większe. Natomiast Hiszpania dostała aż 2,75 mld euro więcej w funduszach strukturalnych, a także wzrost w dopłatach bezpośrednich dla rolników.
Komentując porażkę szczytu niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze, że brak porozumienia "nie jest może katastrofą, ale uwidacznia światu, jak bardzo Europejczycy nie zgadzają się ze sobą i jak rozdarta jest Unia".
8996930
1