Ohyda! Krew na ścianach, walające się ochłapy starego mięsa i klejące się podłogi pokryte korpusami ubitych kurcząt ... - opisuje FAKT.pl To nie sceny z horroru, ale wnętrza ubojni drobiu pod Tomaszowem Mazowieckim (woj. łódzkie). Te przerażające miejsce skontrolowali policjanci i nadzór weterynaryjny. Okazało się, że ubojnia pracowała pełną parą, choć wcześniej została zamknięta przez inspekcję weterynaryjną! Aż strach pomyśleć, że przygotowywany tu drób mógł trafiać do okolicznych hurtowników...
– Mieliśmy podejrzenia, że jedna z zamkniętych ubojni może nadal prowadzić działalność. Powiadomiliśmy policję – mówi nam Krzysztof Zając, powiatowy lekarz weterynarii w Tomaszowie Mazowieckim.
Gdy śledczy ze specjalnej specgrupy do tropienia mięsnej mafii weszli do ubojni w rejonie Glinnika, znaleźli tam 5 ton żywych kurcząt. Wszystkie upchnięte w małe skrzynki, większość z połamanymi skrzydłami. Do tego wszędzie porozrzucane były martwe już kurczaki... Okazało się, że zakład z zawieszoną działalnością prowadził ubój bez żadnego nadzoru!
– Będziemy sprawdzać jak długo ubojnia działała poza kontrolą i jak dużo mięsa mogła w tym czasie wypuścić na rynek – mówi dr Zając. Ponieważ przedsiębiorca nie chciał zdradzić dostawcy, cały towar trafił do utylizacji.
W drugim skontrolowanym zakładzie, zamkniętym od pół roku, także pod Tomaszowem, weterynarze też trafili na trwający ubój. Przejęto ok. 1200 kg mięsa i 980 żywych ptaków i uboje wstrzymano.
– Mieliśmy zastrzeżenia sanitarne i techniczne, a zakład przestał spełniać warunki wymagane dla ubojni. Właściciel nie spełnił wymagań, ale - jak stwierdziliśmy - nie zaprzestał produkcji. Nie mogliśmy pozwolić na działanie ubojni, która wypuszcza na rynek mięso drobiowe bez wymaganych badań. To zagrożenie dla zdrowia odbiorców – nie ukrywa Krzysztof Zając.
Lekarze weterynarii muszą znać tzw. łańcuch żywieniowy kurcząt do uboju, wydać świadectwo lekarskie kurcząt przed ubojem, a później wymagane są testy mięsa na zakażenie salmonellą. Żaden z tych wymogów nie został spełniony.
W ubojniach nie zgadzają się z zarzutami. Zaskarżyli decyzje lekarzy weterynarii. Michał P. z ubojni pod Glinnikiem twierdzi, że kurczaki przyjechały w celu ich dalszego chowu, a martwe ptaki były ranne w transporcie. Właściciel ubojni pod Tomaszowem twierdzi zaś, że lekarze weterynarii wiedzieli, że zamierza ubić kurczaki z własnej hodowli... Śledczy są jednak pewni, że obaj właściciele zwyczajnie łamali prawo próbując wypchnąć na rynek szkodliwe mięso.
9410467
1