KRUS nie spodobała się 3 lata temu ekspertom Banku Światowego. Zastrzeżenia mieli też przedstawiciele Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Czyżby tu tkwiły przyczyny ataku na tę instytucję?
Rząd zaproponował w przesłanej do Sejmu autopoprawce, aby KRUS przeszła pod nadzór ministra gospodarki, pracy i polityki społecznej. 29 sierpnia br. odbyło się jej pierwsze czytanie. Towarzyszyła temu burzliwa dyskusja, której przebieg niepokoi i niedobrze rokuje na przyszłość nie tylko ubezpieczeń społecznych rolników, ale i ubezpieczeń rolniczych w ogóle. O ile ubezpieczenie społeczne rolników i instytucja ją realizująca - KRUS, są jeszcze obiektem zainteresowania opinii publicznej, o tyle o majątkowych ubezpieczeniach rolniczych nikt już nie pamięta.
Dlaczego, mimo emocjonalnego zaangażowania posłów, dyskusja o przyszłości KRUS wzbudza obawy? Z prostego powodu: jej główną treścią był temat drugorzędny - nieprawidłowości w wynagradzaniu członków Rady Rolników. Niewiele zaś mówiono o rzeczy zasadniczej, o przyszłości KRUS, o jej znaczeniu w życiu wsi. Dotychczasowa pozycja KRUS i możliwości jej dalszego umocnienia i rozszerzenia w środowisku wiejskim będą zagrożone z powodu przekazania pod nadzór resortu gospodarki, pracy i polityki społecznej. Będzie to oznaczać oderwanie od problemów środowiska i wepchnięcie w ramiona na wskroś biurokratycznej instytucji. Rozwiązywanie bowiem wielu społecznych problemów starzejącej się w szybkim tempie ludności rolniczej, np. kwestii opieki społecznej, będzie wymagać otwarcia na współpracę z różnymi samorządowymi organizacjami lokalnymi. Słowem, podołanie przez KRUS zachodnioeuropejskim standardom możliwe będzie wtedy, gdy nastąpi jej dalsze usamorządowienie, decentralizacja zarządzania, integracja z samorządem lokalnym i rolniczym. Mocowanie się z KRUS
Przeniesienie nadzoru nad KRUS z resortu rolnictwa do resortu gospodarki,
pracy i polityki społecznej to odebranie temu pierwszemu istotnego narzędzia
oddziaływania na procesy przebudowy strukturalnej indywidualnego rolnictwa w
naszym kraju. Czy tej niezwykle ważnej potrzebie sprosta właściwy minister ds.
zabezpieczenia społecznego? Należy raczej wątpić. Dotychczas nie może on
poradzić sobie z reformą ZUS. Zaniedbania w tej sferze zmusiły Sejm do
uchwalenia w trybie pilnym uruchomienia dodatkowego dofinansowania ZUS o dalsze
9 mld zł. Ani minister, ani resort pracy nie może się wykazać żadną inicjatywą
wychodzącą naprzeciw tragicznemu położeniu byłych pracowników PGR i ich rodzin.
Wszak - jakby nie było - to też część rolnictwa. Przecież rozwiązywanie
społecznych skutków transformacji wielkoobszarowych gospodarstw rolnych - byłych
PGR, leży właśnie w gestii resortu pracy. Pracownicy PGR byli bowiem
ubezpieczeni w ZUS, a ich problemy pracy i bezrobocia reguluje ustawa o
zatrudnieniu i przeciwdziałaniu bezrobociu, która jest podstawowym narzędziem
pracy ministra właściwego do spraw zabezpieczenia społecznego. To wszystko
wzbudza uzasadnioną rezerwę do pomysłu przekazania KRUS ministrowi gospodarki,
pracy i polityki społecznej. Tymczasem różne propozycje zmian naliczania składek
emerytalno-rentowych dla rolników zmierzają do powiązania ich wysokości z
wielkością dochodu rolniczego. Wobec niemożności wprowadzenia powszechnego
systemu rachunkowości w indywidualnych gospodarstwach proponuje się tzw.
standardowy dochód jako podstawę do obliczenia składki. Jednak posługiwanie się
tą kategorią ekonomiczną będzie wymagać zacieśnienia współpracy z instytucjami
resortu rolnictwa, a nie gospodarki, pracy i polityki społecznej. To jedna z
przesłanek przemawiająca za pozostawieniem KRUS w resorcie rolnictwa. Drugą,
poważniejszą, jest to, że resort pracy i polityki społecznej nie widzi i nie
rozumie uwzględniania dochodów rolniczych osiąganych przez osoby ubezpieczone
lub pobierające świadczenie w ZUS. Resort ten nie dopilnował bowiem, by ustawa o
Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) uwzględniała dochody rolnicze. Toteż
przepisy o FUS i przepisy ustawy o zatrudnianiu i przeciwdziałaniu bezrobociu
negatywnie oddziałują na procesy transformacji w rolnictwie i na strukturę
ubezpieczonych w KRUS. Aby bowiem właściwie "uszczelnić" KRUS, należałoby wpierw
zmienić ustawę o zatrudnianiu i bezrobociu, według której właściciel
nieruchomości o pow. 1 ha, który utraci pracę, staje się automatycznie
"rolnikiem". Słowem, czy można przekazywać KRUS resortowi, który poprzez kształt
nadzorowanych przez siebie ustaw przysporzył licznych dowodów na to, że nie
sprosta kierowaniu instytucją, która jest istotnym narzędziem procesów
transformacji strukturalnej w rolnictwie? Chyba że chcemy nadal psuć i tak już
mocno nadwerężoną sytuację w rodzinnych gospodarstwach rolnych. Jeżeli mimo to
minister gospodarki, pracy i polityki społecznej nadal będzie uważał, że jest
powołany do naprawy KRUS, to ma jedyną ścieżkę - wyłączenie z ubezpieczenia w
KRUS właścicieli drobnych nieruchomości rolnych poprzez zaproponowanie im pracy
i ubezpieczenie w ZUS. Właśnie ci rolnicy, a w rzeczywistości bezrobotni
ubezpieczeni w KRUS, powinni przejść do ZUS, a nie właściciele dużych
gospodarstw rolnych, jak to proponują niektórzy eksperci - rzecznicy łatwych
propagandowych rozwiązań.
Bank Światowy i MFW nie
chcą KRUS
Nadzór nad KRUS można by powierzyć ministrowi gospodarki,
pracy i polityki społecznej jedynie wtedy, gdyby zapowiedział, że w perspektywie
najbliższych 5-10 lat zmniejszy znacznie liczbę ubezpieczonych w KRUS, np. o
300-500 tys. osób. Że owo przysłowiowe już "uszczelnienie" będzie realizowane
nie na zasadzie "łap złodzieja", a poprzez oferowanie pracy "bezrobotnym"
rolnikom z KRUS. Ale na to się nie zanosi. Eksperci bowiem oddani są całkowicie
rozważaniu o sposobach podwyższenia składek. Usytuowanie KRUS pod dalszym
nadzorem ministra rolnictwa i rozwoju wsi jest więc koniecznością. Samo też
ubezpieczenie w KRUS obok roli "amortyzatora" przebudowy rolnictwa winno pełnić
rolę pobudzającą i zachęcającą dla rodzącej się wśród wielu drobnych rolników
aktywności gospodarczej poprzez dalsze oferowanie tańszego ubezpieczenia.
Słowem, brak dziś jakichkolwiek racjonalnych przesłanek do przekazania KRUS pod
nadzór ministra gospodarki, pracy i polityki społecznej. To co wobec tego ma
oznaczać ta inicjatywa, czym ją tłumaczyć? Czy odpowiedzi na to pytanie nie
należy szukać w wypowiedzi Jadwigi Staniszkis, że "władza jest sprawowana w imię
innego celu niż prawdziwe rządzenie. W imię logiki globalnej, w której ruchliwy
kapitał chce obniżać swoje koszty i sam decyduje o tym, jakie instytucje mu się
podobają, a jakie nie"? KRUS nie spodobała się 3 lata temu ekspertom Banku
Światowego. Zastrzeżenia mieli też przedstawiciele MFW. Być może tu leży
przyczyna tej inicjatywy. Ale czy może ona chociaż w jakimś niewielkim stopniu
usprawiedliwiać irracjonalność rządowej autopoprawki? Szkoda, że tych i wielu
innych złożonych problemów decydujących w rezultacie o położeniu socjalnym
rolników we właściwym wymiarze nie dostrzegają posłowie.
Amok rozliczania
Posłowie podczas
dyskusji zamiast na przyszłości KRUS skupili się na rozliczaniu niektórych
przedstawicieli Rady Rolników, szczególnie z Samoobrony. Być może zastrzeżenia
były słuszne, ale za wysokość pobierania takich a nie innych wynagrodzeń
odpowiedzialność ponoszą wszyscy członkowie Rady, czyli przedstawiciele
pozostałych organizacji związkowych. Nie jest materiałem i powodem do debaty
sejmowej to, że koszt funkcjonowania pewnej osoby wyniósł 80 tys. zł w skali
roku. Dopiero porównanie kosztów z efektami pracy jest właściwą oceną. Niektórzy
posłowie zajęli się tym, czym rutynowo zajmuje się kontrola i nadzór funkcyjny.
W takim stanie rzeczy niech nikogo nie zdziwi, jeżeli stwierdzą, że więcej
materiałów inspirujących poprawę systemu ubezpieczeń rolniczych znajdziemy w
materiałach pokontrolnych NIK niż w poselskich wystąpieniach. Z debaty sejmowej
nad autopoprawką wynika też, że posłowie nie są doinformowani. Na przykład nie
wiedzą, kto powołał zespół ekspertów opracowujących reformę KRUS, któremu
przewodzi minister Jerzy Hausner. Inni zaś, nawet z przeszłością w Radzie
Rolników, nie wiedzą, ilu jest ubezpieczonych w KRUS. Według poseł Genowefy
Wiśniowskiej, jest ich aż ok. 5 mln. Z kolei Jarosław Kalinowski mówił, że po
1990 r. było już kilkunastu ministrów rolnictwa i "żadnemu nie przyszło do
głowy, żeby zrzekać się nadzoru nad tą instytucją". Ale też żadnemu dotąd nie
przyszło do głowy, by ów nadzór należycie sprawować. To pod nadzorem jednego z
byłych ministrów Fundusz Składkowy postanowił wejść w 1993 r. z udziałami do
Polskiej Kasy Rolnej - spółki akcyjnej, uzasadniając to wejście treścią art. 66.
ustawy o ubezpieczeniu społecznym rolników, który zezwala na wsparcie finansowe
jedynie ubezpieczeń wzajemnych. I co ciekawe, na tę inicjatywę wydał zezwolenie
ówczesny minister finansów. Większość innych posłów akcentowała stronę
formalno-prawną i proceduralną, dotyczącą okoliczności wniesienia autopoprawki -
poniekąd istotną, lecz bez treści merytorycznej jałową. Niewiele więc było
wypowiedzi merytorycznych, za to niewspółmiernie dużo "dokładania" Samoobronie,
w czym celował przedstawiciel Platformy Obywatelskiej, który wytykał KRUS
niegospodarne przekazanie kilkunastu milionów złotych Towarzystwu Ubezpieczeń
Wzajemnych w Warszawie.
Podsumowując, muszę podkreślić, że owa zażarta sejmowa dyskusja nad rządową autopoprawką w większym chyba stopniu była skutkiem prasowego doniesienia o niektórych "niedobrych" posłach z Rady Rolników niż rzeczywistą troską o przyszłość KRUS.