Narodowemu Bankowi Szwajcarii brakuje już sposobów, by obniżyć wartość waluty. Obietnice dodrukowania pieniędzy i interwencje na rynku nie przynoszą efektów. A w zapowiedź sztywnego powiązania kursu franka z euro inwestorzy nie wierzą.
Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) nie ustaje w wysiłkach, by obniżyć wartość franka, która – dwukrotnie zawyżona – zagraża stabilności gospodarki. Jego działania są jednak postrzegane jako zbyt zachowawcze. Wczorajsza obietnica dodrukowania franków rozczarowała inwestorów. Dodając do tego złe oceny planu Merkel – Sarkozy dla strefy euro frank zaliczył kolejny dzień wzrostu.
SNB zdecydował wczoraj o podwyższeniu wartości depozytów do natychmiastowego wykorzystania ze 120 mld do 200 mld franków (poprzez skupowanie bonów i uruchomienie swapów walutowych). Wbrew nadziejom waluta zamiast się osłabić, gwałtownie się umocniła. Natychmiast po oświadczeniu SNB wartość franka wzrosła o kilka procent. Skoczyła też cena franka wyrażona w złotych; wczoraj kurs szwajcarskiej waluty przejściowo znów przekroczył barierę 3,70 zł.
Dla Berna obniżenie kursu to być albo nie być. Tracą eksporterzy, którzy odpowiadają za połowę szwajcarskiego PKB, i branża turystyczna. Firmy coraz poważniej zastanawiają się nad przeniesieniem produkcji za granicę. Wszystko dlatego, że w wyniku problemów z wiarygodnością USA, kłopotów zadłużeniowych strefy euro, olbrzymiego deficytu Wielkiej Brytanii i przedłużającej się stagnacji w Japonii, frank pozostaje ostatnią bezpieczną przystanią dla inwestorów.
Poza wczorajszym, trzecim w sierpniu zwiększeniem wartości depozytów, bank korzystał już z szerokiej palety środków, by odwrócić ten trend. Bez większych skutków stosowano:
- obniżkę stóp
3 sierpnia SNB zawęził zakres trzymiesięcznej stopy LIBOR do przedziału 0,00 – 0,25 proc., chwilowo redukując presję na wzrost wartości franka. Obniżając stopy, bank oświadczył zarazem, że będzie się starał utrzymać je na tak niskim poziomie jak najdłużej. Nie jest zresztą wykluczone, że SNB po raz pierwszy od 40 lat wprowadzi ujemne stopy, wręcz wymuszając na inwestorach rezygnację z lokat.
- interwencje werbalne
Do tej pory założony w 1907 roku SNB był znany w środowisku inwestorów jako bank lubujący się przede wszystkim w interwencjach słownych. Interwencje były ostrzeżeniem dla inwestorów, że kurs franka podąża w niepożądaną stronę, a kontynuacja trendu może oznaczać konkretniejszą formę zaangażowania SNB. W tym roku jednak podobne interwencje SNB stały się codziennością i nie robią już specjalnego wrażenia na handlarzach.
Do kategorii interwencji werbalnych należy zaliczyć zapowiedź wiceszefa SNB Thomasa Jordana sztywnego powiązania kursu franka z euro. Analitycy uznali, że groźba jest niemożliwa do spełnienia, ponieważ jej realizacja przyniosłaby Bernu więcej strat niż pożytku. Do tego realizacja tego kroku mogłaby się okazać niezgodna z konstytucją Szwajcarii.
- podatek dla inwestorów
W tej sytuacji SNB pozostaje ryzykowna interwencja na rynku walutowym (w 2010 r. bank stracił w ten sposób 19 mld franków) lub znacznie mniej prawdopodobne wprowadzenie podatku od zagranicznych inwestorów.
Rząd zastanawia się też, jak złagodzić producentom wzrost kursu franka. Cel jest oczywisty: uniknięcie bankructw i wzrostu bezrobocia. Wczoraj Rada Federalna (rząd) obradowała nad planem wsparcia dla biznesu pracującego na eksport oraz branży turystycznej. W grę wchodzi pakiet dla przedsiębiorców wart 1,3 mld franków. Przewiduje on m.in. obniżenie na rok części podatków. Do tego po 100 mln franków władze miałyby przeznaczyć na pomoc dla sektora turystycznego oraz wsparcie na rzecz rozwoju innowacji.
Berno to nie Pekin, nie może kreować kursu własnej waluty
Daniel Gros | główny ekonomista Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS) w Brukseli
Szwajcarski bank centralny (SNB) ma tylko jeden sposób na skuteczne obniżenie kursu franka: wprowadzenie kontroli transakcji finansowych z resztą świata. Ilość sprzedawanej waluty tak jak w przypadku Chin zostałaby ograniczona. Pośrednikiem w takiej sprzedaży byłby bank centralny. To jednak oznaczałoby zniszczenie Szwajcarii jako czołowego ośrodka finansowego. W praktyce jest więc rozwiązaniem nierealnym.
Bezpośrednia interwencja na rynku też nie ma sensu. Aby była skuteczna, musiałaby objąć potencjalnie nieograniczoną wielkość międzynarodowych kapitałów, które mogą być ulokowane w szwajcarskiej walucie. Taka skala interwencji wywołałaby ogromną inflację w Szwajcarii i doprowadziła do zniszczenia gospodarki. Byłaby też bardziej korzystna dla Eurolandu (obniżając kurs wspólnej waluty) niż dla samej Szwajcarii.
Inny pomysł – ustanowienie sztywnego kursu wymiany między frankiem a euro – też jest dla Szwajcarów bardzo ryzykowny. Jego wprowadzenie oznaczałoby bowiem zrezygnowanie przez Berno z własnej polityki monetarnej i walutowej. O warunkach działania gospodarki Szwajcarii decydowałby de facto Europejski Bank Centralny. Niemcy próbowali w latach 60. XX wieku przeciwdziałać umocnieniu się marki poprzez wprowadzenie stałego kursu do dolara. Ale po krótkim czasie musieli z tego zrezygnować.
Poza wspomnianą interwencją na rynku walutowym SNB nie podejmuje żadnych kosztownych działań dla powstrzymania aprecjacji franka. Ogranicza się głównie do retoryki. Oczywiście, gdyby rynki miały dobrą pamięć, mogłoby to osłabić wiarygodność banku, skoro później jego deklaracje się nie spełniają. Inwestorzy żyją jednak dniem dzisiejszym i zapominają o tym, co mówiono wczoraj.
6550415
1