W Brukseli rozpoczął się w czwartek wieczorem już ósmy w tym roku szczyt UE poświęcony kryzysowi zadłużenia państw eurolandu. Tym razem politycy nie szczędzą mocnych słów i ostrzegają: stawką jest nie tylko wspólna waluta, ale przyszłość Unii Europejskiej.
Od przywódców oczekuje się, że z jednej strony podejmą pilne działania stabilizujące rynki, a z drugiej zajmą się przyszłością UE w dalszej perspektywie, czyli zdecydują, czy i jak zmienić unijny traktat. Nie wiadomo jednak czy będzie na to zgoda wszystkich 27 państw członkowskich.
"Nigdy Europa nie była tak zagrożona. Nigdy tyle krajów nie chciało przystąpić do Europy, a ryzyko jej rozpadu nigdy nie było tak wielkie" - powiedział prezydent Francji Nicolas Sarkozy przed szczytem.
Wchodząc na szczyt kanclerz Niemiec Angela Merkel powiedziała, że nie jest w stanie przewidzieć, czy na szczycie w Brukseli dojdzie do porozumienia w gronie 27 krajów członkowskich, czy też na zacieśnianie integracji zgodzi się 17 krajów strefy euro, do których dołączą ewentualnie inne chętne państwa.
"Dla mnie jest ważne tylko to, że euro będzie mogło odzyskać swą wiarygodność jedynie jeśli zmienimy unijne traktaty, by ewoluować w kierunku unii stabilności" - oświadczyła kanclerz. I zapowiedziała, że w tym celu być może trzeba będzie zwołać osobny szczyt strefy euro. "Wychodzę z założenia, że będzie spotkanie eurogrupy i krok po kroku zbliżymy się do naszego celu" - dodała Merkel.
Niemcy domagają się zmiany traktatu, by na dobre zdyscyplinować finanse państw eurolandu. Proponują zaostrzyć kontrolę narodowych budżetów, a także automatyczne sankcje dla łamiących limity długu i deficytu państw oraz wprowadzić obowiązkowe reguły wydatkowe do konstytucji państw, co kontrolowałby Trybunał Sprawiedliwości UE. Celem tych działań jest zapobieżenie w przyszłości takiemu kryzysowi zadłużenia, jaki obecnie przenosi się z Grecji na kolejne kraje eurolandu.
W ocenie wielu obserwatorów będzie to najważniejszy szczyt UE od dłuższego czasu, choć tak mówiono już o poprzednich. Minister finansów Jacek Rostowski przyznał tuż przed rzpoczęciem kolacji przywódców, że "niektórzy nawet mówią, że może będzie konieczny drugi szczyt. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie".
W czwartek nie widać było jeszcze porozumienia gotowego do zaaprobowania przez wszystkich 27 przywódców UE. Przygotowany przez przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya i szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso raport z propozycjami szybkich i niewymagających procesu ratyfikacji zmian w traktacie UE, by wzmocnić zarządzanie strefy euro, został praktycznie odrzucony w środę przez Niemcy. A premier Wielkiej Brytanii David Cameron uprzedził, że nie zgodzi się na żadną zmianę traktatu, które nie będzie zgodna z interesem brytyjskim.
Polska występuje w obronie praw tych państw UE, które nie mają wspólnej waluty, ale - w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii - chcą wejść do strefy euro. Premier Donald Tusk kolejny raz przestrzegł w czwartek przed podziałami. "Nie wystarczy mówić głośno i wciąż powtarzać słowa o tym, że wspólnota europejska musi przetrwać jako całość, bo za tym przekonaniem muszą iść także propozycje, które nikogo nie wykluczą z procesu podejmowania decyzji, które nie podzielą Europy na kilka prędkości" - powiedział.
Wydaje się, że same rynki finansowe nie bardzo wierzą, że szczyt będzie przełomowy i przyniesie systemowe rozwiązanie kryzysu zadłużenia. W poniedziałek agencja ratingowa Standard&Poor's, zagroziła obniżeniem ratingów wszystkich sześciu państw euro cieszących się obecnie najwyższą oceną potrójnego A, w tym Niemiec. W środę wieczorem tę groźbę agencja S&P rozszerzyła na całą UE.