Kalifornia, spichlerz Ameryki, doświadcza historycznej suszy. Zmiany klimatu i lata nadmiernej eksploatacji wody zmuszają rolników do odłogowania części pól, skazując ludzi na biedę. Naukowcy alarmują: trzeba się przygotować, że suchych lat będzie więcej.
"Witamy w południowej Kalifornii, regionie o ograniczonych usługach wodnych" - głosi znak przy autostradzie, jakieś 150 km od Fresna, największego miasta w Dolinie Kalifornijskiej, zagłębia amerykańskich warzyw i owoców. Postawił go sfrustrowany rolnik. Nad jego polem z doszczętnie wysuszonymi drzewami pistacjowymi, niczym mgła, unosi się pył, który w normalnych warunkach byłby dawno zmyty przez deszcz.
W Kalifornii, najludniejszym i trzecim co do wielkości stanie USA praktycznie nie padało od trzech lat, nie licząc pojedynczych opadów. Na 75 proc. terytorium panuje "ekstremalna susza", drugi najwyższy z sześciu poziomów suszy, a jedna trzecia stanu doświadcza najgorszej tzw. "nadzwyczajnej suszy". "Myślę, że w przeciągu ostatnich 500 lat mieliśmy może trzy lata tak suche jak obecnie" - powiedziała PAP prof. Lynna Ingram z Uniwersytetu Berkeley, geolog i ekspertka ds. historii zmian klimatu w Kalifornii.
Najgorsza sytuacja jest na obszarach górskich, jak w Lake of the Wood, niewielkiej osadzie położonej 130 km od Los Angeles. Wyschły trzy z pięciu studni, a wiercenia w poszukiwaniu nowych źródeł zakończyły się niepowodzeniem. Od kilku tygodni codziennie dziesięć cystern dowozi dla około tysiąca mieszkańców wodę z innego miasta. Ale tam też mogą niedługo wyczerpać się zasoby.
"Tej zimy nie było w ogóle śniegu, a deszczu nie mieliśmy od jakichś 5 lat" - mówi PAP Bob Stowell, który kieruje radą ds. zaopatrzenia w wodą. By przetrwać, w osadzie wprowadzono zakaz używania wody na zewnątrz. Za podlewanie trawnika lub umycie samochodu grozi mandat. "Podlewam kwiaty zużytą wody z pralki i zmywarki" - powiedział Chuck, emeryt. Ale jest dobrej myśli. - Te susze są cykliczne. Niedługo przyjdzie deszcz".
Eksperci ds. zmian klimatu nie są tak optymistyczni. "XX wiek był dla Kalifornii wyjątkowo wilgotny. Ale w ciągu ostatnich dekad jest coraz bardziej sucho, mamy coraz mniej śniegu. Musimy się przygotować, że w przyszłości lata będą jeszcze suchsze, nawet gdyby za rok było wilgotniej" - powiedziała Ingram. "Zapotrzebowanie na wodę będzie rosnąć, bo rośnie populacja. Dlatego susze wywołane przez człowieka też będą coraz większe" - dodała.
Najwięcej wody pochłania kalifornijskie rolnictwo - 80 proc. całego stanowego zużycia. Kalifornia to spichlerz Stanów Zjednoczonych. Stąd pochodzi około połowa warzyw i owoców konsumowanych w tym kraju, w tym aż 77 proc. amerykańskiej cytrusów. "Z powodu braku wody ta produkcja może spaść o 19 proc." - powiedział Mike Wade, przewodniczący "Farm Water Coalition". To już odbija się na cenach.
Wade szacuje, że w tym roku rolnicy odłogiem pozostawili z powodu braku wody 240 tys. hektarów, niecałe 10 proc. wszystkich ziem uprawnych w "złotym stanie". "To wydaje się mało, ale na obszarach uzależnionych od rolnictwa skutki są druzgocące" - powiedział. Np. w 7-tysięcznym Huron, 100 km na południowy zachód od Fresno, skąd pochodzi niemal cała amerykańska produkcja koncentratu pomidorowego, bez pracy jest ok. 70 proc. mieszkańców. Trudno powiedzieć, ilu dokładnie, bo wielu nie ma zalegalizowanego pobytu. Huron to miasto o najwyższym w USA odsetku Latynosów - stanowią 97 proc. mieszkańców.
"Jak pada, to jest praca i dla mnie i dla dzieci" - mówi 55-letnia Rafaella, która przyjechała z Meksyku 30 lat temu. Ostatni raz pracowała w polu pod koniec ubiegłego roku, przy zbiorze sałaty. Sezon trwał 15 dni, podczas gdy normalnie trwa nawet dwa i pół miesiąca, opowiada. Jej 23-letni syn znalazł pracę, ale daleko - godzinę jazdy od Huron. "Wstaje o 3 rano, by o 5-rano być na polu; do domu wraca o 6 wieczorem. Za transport płaci 9,30 dolarów, tyle ile dostaje za godzinę pracy" - opowiada Rafaella. Ledwo starcza im czynsz - 500 dolarów miesięcznie za barak na polu kampingowym. Aż 450 rodzin Huron na stałe korzysta z pomocy centrum opieki "West family center", które dystrybuuje żywność za darmo.
Wielu rolników obwinia za tę sytuację nie pogodę, ale polityków. "To Kongres stworzył kryzys wodny" - głoszą tablice przy odłogowanych polach. W 2008 roku, w reakcji na radykalny spadek poziomu wód w kalifornijskich rzekach, weszły w życie restrykcje, które ograniczyły rolnikom swobodny dotąd dostęp do systemów wodnych, by chronić ekosystem i migrujące ryby.
"Powinni pomyśleć o głodnych ludziach bez pracy, a nie o rybach" - mówi 51-letni Jose Errera, mechanik rolny z Firebaugh koło Fresno. Zawiódł go też prezydent Barack Obama, który w marcu odwiedził ten dotknięty suszą region, bezpośrednio po trzydniowych wakacjach w pustynnym Palm Spring, gdzie grał w golfa na intensywnie nawadnianym polu. "Jedyne, co nam obiecał, to szkolenia, by rolnicy używali wody bardziej wydajnie. A przecież już mamy najbardziej wyrafinowane systemy nawadniania" - powiedział Errera.
Rolnicy w Kalifornii coraz częściej stosują nawadnianie kropelkowe, gdzie woda dociera wprost do korzenia. Ale z raportu Pacific Institute wynika, że wiele można jeszcze poprawić. "Ponad 40 proc. wszystkich pól w Kalifornii wciąż nawadnia się tradycyjnie poprzez zalewanie. Wiele wody wyparowuje" - powiedziała ekspertka tego think tanku Heather Cooley. Rolnicy nadmiernie używają do tego wód gruntowych. Kalifornia to jedyny stan w USA, gdzie nie obowiązują w tej sprawie żadne regulacje. "Każdy, kogo stać, może wiercić ile chce i mieć dostęp do wielkiej ilości wody - powiedziała Cooley. - z tego powodu poziom wód się obniżył i dochodzi do zapadania ziemi".
Kalifornijskie miasta też są na celowniku krytyki ekologów. Według danych rządowych, średnie dzienne zużycie wody na mieszkańca na obszarach miejskich wynosiło w latach 2001-2010 870 litrów, pięć razy więcej niż w Australii, więcej też niż średnia amerykańska. Najwięcej wody idzie na użytek zewnętrzny - w tym podlewanie trawników, parków czy właśnie pól golfowych, których w Kalifornii jest prawie tysiąc; więcej w USA ma tylko Floryda. Po styczniowym apelu gubernatora Jerry'ego Browna by oszczędzać, mieszkańcy zmniejszyli zużycie wody w pierwszej połowie roku o skromne 5 proc. w porównaniu do tego samego okresu w latach poprzednich.
"Jak chcecie umyć sobie samochód, to proszę bardzo" - zaproponował piekarz z Firebaught Claude Lagarde, Francuz, który przeprowadził się do Kalifornii 30 lat temu. Co miesiąc płaci za wodę stałą stawkę - około 90 dolarów za przydział 6 tys. galonów (prawie 23 tys. litrów). Ale jego piekarnia zużywa tylko połowę, więc Lagarde dzieli się wodą z zaprzyjaźnionym hodowcą owiec.
"Ludzie nie zaczną oszczędzać, jeśli nie będą dostawać rachunków za to, co faktycznie zużywają" - powiedziała Cooley. Tymczasem w Fresno oraz stolicy Kalifornii - Sacramento, połowa domów nie ma mierników. W myśl prawa stanowego będą obowiązkowe dopiero od 2025 roku. Pacific Institute zaleca też odpowiednią strukturę cenową, bo woda jest za tania. W niektórych miejscach tysiąc metrów sześciennych kosztuje tylko 10 dolarów. Według think tanku Kalifornia mogłaby zwiększyć swoje zasoby wody aż o jedną trzecią poprzez ponowne wykorzystywanie wody, która w innym przypadku trafiałby do kanalizacji, oraz bardziej skuteczne wyłapywanie wody deszczowej podczas lat wilgotnych i jej gromadzenie.
"Mamy wodę w Kalifornii. Może nie w takich ilościach, jak byśmy chcieli i nie o każdej porze roku, ale jest. Ale trzeba nią lepiej zarządzać". - powiedziała Cooley.
8930612
1