Firmy, klienci, już dziś liczą straty i grożą, że przed sądem będą żądać odszkodowań za każdą godzinę przestoju PKP, którymi kieruje Maciej Męclewski. Na planowanym na 13 listopada proteście nikt nie zyska.
Według gazety, firmy zajmujące się transportem drogowym nie są w stanie przejąć zobowiązań PKP Cargo, a linie lotnicze przegrywają cenowo. Nawet Przewozy Regionalne, za którymi ujmują się kolejarze, nie chcą strajku ograbiającego kolej o 20-50 mln zł dziennie.
H. Klimkiewicz z Zespołu Doradców Gospodarczych "TOR" powiedział dla "Pulsu Biznesu", że strajk na kolei dla całej gospodarki jest to rzecz bardzo niebezpieczna. Gdyby strajk trwał dłużej niż 2-3 tygodnie, może się okazać, iż zapasy na składowiskach hut czy elektrowni ulegną wyczerpaniu. Co prawda, organizatorzy strajku deklarują, że przewozy rudy dla hut będą realizowane na bieżąco. Nie wspominają o elektrowniach, ale wydaje się, iż można zaryzykować stwierdzenie, że nad nimi również będzie rozwinięty ten parasol. Tak więc największe niebezpieczeństwo, zatrzymanie pracy elektrowni i hut, raczej nam nie grozi.
W ocenie Klimkiewicza, ten strajk chce zakonserwować obecny układ, który jest absolutnie niewydolny. Z drugiej - sankcjonuje określony układ polityczny, do czego nie ma absolutnie uprawnień, a nawet system finansowania. Strajk ten wywołał większe zainteresowanie rządu stanem kolei. 20 lat temu, gdy w Japonii przeprowadzono ogromną restrukturyzację kolei, osobą odpowiedzialną za jej realizację był premier rządu. Podobnie jest w Niemczech czy we Francji.
Tymczasem u nas - jak podkreśla Klimkiewicz - minister Pol powierzył nadzór nad koleją wiceministrowi Muszyńskiemu. W efekcie dwa lata zostały zmarnowane, nie zrobiono dokładnie nic.