Rolnicy prowadzili plantacje po to, by zdobyć dopłaty UE do ekologicznych upraw sadowniczych i jagodowych, a nie zebrać plony - wynika z raportu NIK, do którego dotarła "Gazeta Wyborcza".
Przez 10 lat na takie dopłaty wydano ponad 708 mln zł, aż 8-krotnie wzrosła powierzchnia upraw, a ich wydajność spadła ponad 20-krotnie. Z funduszy skorzystało 14,5 tys. rolników.
I choć widać było, że dopłaty w żaden sposób nie ożywiają wzrostu produkcji, to resort rolnictwa nie zmienił zasad ich przydzielania. Kolejni ministrowie - z SLD, PiS, Samoobrony, PSL - nie uzależnili przyznania pieniędzy od wymogu uzyskania plonu. Stało się to dopiero w 2014 r.
Za ekologiczne uprawy sadownicze i jagodowe w perspektywie finansowej na lata 2007-13 można było otrzymać rocznie od 650 zł do 1800 zł za hektar. Większość rolników korzystających z dopłat pobierała tę najwyższą stawkę - otrzymywali ją, przestawiając się na nową produkcję. Kluczowym warunkiem uzyskania pomocy było prowadzenie upraw przez pięć lat. Jak wykazał NIK, rolnicy zakładali i formalnie prowadzili uprawy przez wymagane pięć lat. Wiele z nich było jednak zaniedbanych, a część sadzona była np. na podmokłych terenach czy złych glebach.
Co więcej, NIK oszacował, że owoce ekologiczne sprzedawano zaledwie z 3-5 proc. powierzchni upraw, które sprawdzili kontrolerzy. Resztę owoców sprzedawano jako produkcję konwencjonalną (z użyciem środków chemicznych i modyfikacją genetyczną).