Od złamania prawa i wypłynięcia w morze bez aktualnych pozwoleń na połowy rybacy rozpoczęli rok. Pozwoleń nie ma, bo urzędnicy nie zdążyli ich przygotować. Ale to nie jedyny tegoroczny problem rybaków. Ważniejsze są kolejne obostrzenia i ograniczenia w połowach. A już teraz na skraju bankructwa jest co drugi rybak.
W kołobrzeskim porcie pusto. Większość rybaków wypłynęła w morze, pomimo braku aktualnych pozwoleń na połowy. "To wina urzędników" - mówią. Urzędnicy tłumaczą, że za późno wydano unijne rozporządzenie w tej sprawie. Ministerstwo zapewnia, że żaden rybak, który wypłynął w morze bez pozwolenia, nie będzie ukarany. A we wtorek w okręgowych inspektoratach rybołówstwa będzie można zezwolenia odebrać. Ale brak pozwoleń to najmniejszy problem rybaków. Polscy negocjatorzy ustalili w Brukseli co, kiedy i ile rybacy będą mogli złowić. Większy od ubiegłorocznego, o 2 tysiące ton, jest limit na dorsze.
Armatorzy mówią jednak - "to ochłap na otarcie łez". Armatorzy krytykują też, wprowadzony w tym roku, zakaz łowienia latem płaskich ryb przez duże kutry. Bo dla nich łowienie ryb płaskich, czyli głównie fląder, to średnio połowa letnich dochodów. I największy problem - okres ochronny na dorsze. Rok temu Unia wydłużyła go z 2 do 4,5 miesiąca. W tym roku armatorzy liczyli na jego skrócenie. Przeliczyli się. Ustalono, że kutry będą stały w porcie dokładnie tyle, ile w ub. roku. Jedynym plusem jest to, że dodatkowe 27 dni postoju wyznaczać będzie Polska, a nie Unia. To znaczy, że nie będzie proponowanego przez Brukselę zakazu łowienia w niedziele.
Ministerialni urzędnicy uważają, że rybacy powinni być zadowoleni z ustaleń na ten rok. "To zgniły kompromis" - komentują armatorzy. To oznacza utratę kolejnych miejsc pracy w rybołówstwie. Do tej pory w Zachodniopomorskiem z zawodem rybaka pożegnało się około 150 armatorów. Co najmniej połowa nie z własnej woli, a zmuszona trudną sytuacją. Polska flota rybacka tonie...