Nasz Dziennik opublikował niezwykle ciekawy wywiad z Januszem Wojciechowskim, posłem do Parlamentu Europejskiego (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy), wiceprzewodniczącym Komisji Rolnictwa PE. Z eurodeputowanym rozmawiał Maciej Walaszczyk
Co jest obecnie głównym celem Polski w obliczu ustalania reguł Wspólnej Polityki Rolnej Unii Europejskiej na najbliższe lata?
- Głównym celem jest sprawa zrównania wysokości dopłat dla rolników w Polsce i zakończenia tej dyskryminacji, która ma miejsce od początku naszej obecności w strukturach unijnych. Polega ona oczywiście na nierówności dopłat, która przejawia się w tym, że rolnicy z Niemiec czy Holandii otrzymują dziś 2-3 razy więcej pieniędzy niż rolnicy z Polski. Jeśli już dziś polski rząd w tej sprawie nie zadziała i nie będzie w tej sprawie zdecydowanej akcji, to grozi nam, że stan tej dyskryminacji zostanie utrwalony także po 2013 roku.
Teraz poszczególne kraje ustalają swoje stanowisko w tej sprawie...
- Dziś ustalane są reguły przydziału pieniędzy na WPR, która będzie obowiązywała w nowym okresie budżetowym po 2013 roku, a więc kolejnych 7 lat. Jeżeli teraz nie będzie ze strony polskiej wystarczającego działania, to zostaniemy do 2020 roku z tą niesprawiedliwością, na którą przystaliśmy, wchodząc do Unii.
Jakie jest w kwestii wyrównania dopłat stanowisko największych państw członkowskich i jednocześnie największych krajów rolniczych Unii, a więc Niemiec i Francji?
- Oczywiście stawiają opór, bo przecież musieliby zrezygnować z części pieniędzy, którymi dysponują, i podzielić się nimi z polskimi rolnikami. Oni oczywiście się na to nie godzą, ale w końcu od czego jest polski rząd, który reprezentuje nasze interesy w Unii Europejskiej. Polski premier powinien dziś uderzyć pięścią w stół. Gdyby był to Jarosław Kaczyński, z pewnością by to robił, ale skoro szefem rządu jest Donald Tusk, który rolnictwem zupełnie się nie interesuje, to na nic nie możemy liczyć. Na tym polega dramat tej sytuacji.
Przecież PO jest w koalicji z PSL i z tej partii wywodzi się minister rolnictwa. Ludowcy też tej sprawy nie chcą nagłośnić?
- Z ich strony nie ma żadnych nacisków na premiera w tej sprawie. PSL siedzi cicho tak samo jak Platforma. W środę prezes Jarosław Kaczyński wysłał w tej sprawie list do wicepremiera Waldemara Pawlaka, wzywając go do działania. Bierność PSL, które przecież odwołuje się do swoich związków z wsią, jest w tym kontekście szczególnie dziwna. Jarosław Kaczyński zaapelował, by PSL - korzystając z tego, że jest dziś koalicjantem Platformy - postawiło tę kwestię na ostrzu noża.
Czy fakt, że wielu rolników w ostatnim dziesięcioleciu zaprzestało produkcji i w ogóle często rezygnuje z prowadzenia gospodarstw, jest spowodowany tym, że dopłaty są niższe od tych, które dostają rolnicy ze starych krajów Unii?
- Dziś rolnictwo jest zawodem bardzo niepewnym. Rolnik się napracuje, zasieje, włoży w produkcję pieniądze, poniesie koszty, ale nie ma pewności, że na tym zarobi. Może być tak, że np. ceny oferowane za świnie gwałtownie spadną lub wzrosną ceny pasz i w efekcie nie będzie żadnego zarobku. Wahania na rynku są tak duże, że rolnik naprawdę wiele ryzykuje. Im bardziej chce być aktywny, im więcej chce wyprodukować, tym większe ponosi ryzyko. Łącznie z tym, że rolnicy oddali jakiejś firmie skupowej swoje produkty, a ona im nie zapłaciła (znam tysiące takich spraw). Czasem nie ma po prostu pewności, czy się dostanie pieniądze za coś, co się chce sprzedać. A jedna taka historia może kosztować życie ich całego gospodarstwa. W sytuacji takiej niepewności dopłaty stają się jedynym gwarantem tego, że rolnik za swoją pracę otrzyma jakieś pieniądze.
Czy mniejsze dopłaty mają wpływ na degradację rolnictwa, porzucanie ziemi i jej nieuprawianie?
- Dbając o bezpieczeństwo żywnościowe przyszłych pokoleń, musimy stworzyć rolnikom warunki, by w ogóle mogli uprawiać ziemię. Dzisiaj płaci się nawet nie za to, ile rolnik zbierze, ale za to, że chce ją uprawiać. To jest bardzo ważne, bo jeśli nawet rolnik wiele nie produkuje, ale utrzymuje ją w gotowości do produkcji, to już jest bardzo ważne. Na Litwie widziałem, jak wiele ziemi leży odłogiem, zarasta krzakami i taką ziemię po latach będzie bardzo trudno przywrócić do użytkowania rolniczego. To samo zaczyna się dziać w Polsce. Jest taka prawidłowość - tam, gdzie dopłaty są wysokie, np. w Niemczech czy Danii, odłogów nie ma. U nas jest ich coraz więcej. Historia z europejską reformą cukrową pokazuje, do czego doprowadzić może ograniczanie rolnictwa na terenie Unii Europejskiej. To świetnie pokazuje, że po likwidacji produkcji żywności ktoś będzie przede wszystkim zarabiał na imporcie żywności spoza Europy. To lobby handlowe jest w Unii bardzo aktywne. Ta reforma była zaplanowana świadomie, sam byłem jej wielkim przeciwnikiem, a intencje do jej przeprowadzenia od początku nieczyste.
A czy w założeniach WPR tykają inne tego rodzaju bomby, które spowodują katastrofalne skutki?
- Na szczęście można odnieść wrażenie, że w Europie przychodzi pewne otrzeźwienie. Bezpieczeństwo żywnościowe ma być jednym z głównych zadań spoczywających na rolnictwie, a nie tylko lansowanie ekologicznej produkcji itp. Z tego wszystkiego priorytetem jest po prostu produkcja chleba. Diabeł tkwi oczywiście w szczegółach. Dziś na szczęście nie musimy nikogo przekonywać do tego, że dopłaty są w ogóle potrzebne. Rozbieżności oczywiście istnieją. My byśmy chcieli, aby Unia wspierała preferencje dla gospodarstw rodzinnych, ale np. Czesi są temu pomysłowi niechętni, bo u nich dominują gospodarstwa duże. Trzeba szukać więc jakiegoś kompromisu. Dziś dla Polski podstawowym zagrożeniem jest nierówność dopłat. I o likwidację tej nierówności musimy zabiegać.