Oficjalne otwarcie Gazociągu Północnego nie wywołało w Polsce dyskusji. Zajęta losami Zbigniewa Ziobry i Grzegorza Schetyny elita polityczna nie zauważyła, że właśnie nastąpiło przypieczętowanie jednej z największych porażek naszej dyplomacji. Nie tylko obniżył się poziom bezpieczeństwa energetycznego, ale Polska straciła też możliwość kreowania polityki w regionie. Teraz musimy się przyznać, że nie byliśmy w stanie zadbać o swoje interesy i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Gdy pojawił się pomysł budowy gazociągu, rosyjsko-niemiecka inicjatywa nie budziła w Europie entuzjazmu. Kraje nadbałtyckie sprzeciwiały się inwestycji – głównie z powodów ekologicznych. Polska uznała gazociąg za zagrożenie swoich interesów, co najostrzej wyraził wówczas minister Radosław Sikorski, nazywając Nord Stream nowym paktem Ribbentrop-Mołotow. Choć ton wypowiedzi był histeryczny, jednak pokazywał stosunek Warszawy do przedsięwzięcia. Nie byliśmy wówczas na straconej pozycji. Eurodeputowanemu Marcinowi Libickiemu udało się przeforsować w Parlamencie Europejskim rezolucję potępiającą budowę gazociągu, a kraje skandynawskie nie zgadzały się na przeciągnięcie rury po należących do nich wodach Bałtyku.
Inicjatywa była po stronie polskiej. Należało działać wielotorowo – przypominać o zagrożeniu dla środowiska (tak jak dziś robią to Francuzi i Niemcy w przypadku eksploatacji złóż gazu łupkowego) oraz podnosić kwestie stosowania prawa europejskiego wobec Nord Streamu. Obecnie status gazociągu nie jest jasny, ponieważ nie wiadomo, czy można stosować wobec niego Trzeci Pakiet Energetyczny, który jest priorytetem energetycznej polityki UE. Takich wątpliwości nie byłoby, gdyby rura zamiast po dnie Bałtyku biegła przez Polskę. Przekonaliśmy się o tym podczas negocjacji gazowych z Rosją, gdy interwencja Brukseli zapobiegła podpisaniu skrajnie niekorzystnej dla nas umowy. Było to możliwe, bo część gazociągu jamalskiego znajdująca się na terenie UE podlega europejskiej jurysdykcji.
W sporze tym mogliśmy dodatkowo liczyć na wsparcie silnego sojusznika, jakim jest szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, który nie tylko jest przeciwnikiem zwiększania uzależnienia UE od dostaw gazu z Rosji, to jeszcze delikatnie mówiąc nie przepada za premierem Rosji Władimirem Putinem.
Polska nie była jednak w stanie udowodnić, że w tej konkretnej sprawie interesy naszego kraju są zbieżne z interesami UE. Zrobili to natomiast Niemcy. Dlatego w uroczystości uruchomienia gazociągu poza kanclerz Niemiec i prezydentem Rosji uczestniczyli także premierzy Francji i Holandii.
Skutki tej porażki mają wiele wymiarów. Uruchamiając Nord Stream Rosjanie mogą np. ograniczać ilość gazu przesyłanego do Niemiec przez Polskę. W ten sposób będą w stanie ograniczyć naszym firmom korzystanie z wirtualnego rewersu, czyli kupowania od niemieckich koncernów tańszego gazu płynącego przez nasze terytorium z Rosji do Niemiec. To w efekcie jeszcze mocniej uzależnia nas od dostaw gazu z Rosji i ogranicza możliwości negocjacji cen paliwa z Gazpromem.
Rosja uzyskała także realną możliwość wywoływania kryzysów energetycznych w Polsce, a zwłaszcza na Białorusi, bez narażania na straty niemieckich kontrahentów. Innymi słowy, jeśli zacznie pompować mniej gazu do „Jamału”, odczuje to przemysł polski i białoruski, a niemieccy odbiorcy otrzymają tyle gazu, ile potrzebują, dzięki Nord Streamowi.
Wniosek z porażki? Musimy zabiegać o wprowadzenie wszystkich zapisów liberalizującego rynek gazowy unijnego Trzeciego Pakietu Energetycznego
Kolejnym elementem jest zablokowanie rozwoju portów w Szczecinie i Świnoujściu. Nie będzie on w stanie przyjmować statków o zanurzeniu 15 metrów, a właśnie takie jednostki buduje się teraz na świecie. Dzięki nim transport towarów np. z Chin i Indii jest coraz tańszy. Aby nadążyć za konkurencją, pogłębiają się porty całej Europy – np. Gdańsk, Hamburg czy Rostok – i konkurują o odprawy towarów importowanych. Szczecin i Świnoujście nie będą miały szans stanąć w tym wyścigu, mimo że kanclerz Niemiec Angela Merkel zapowiedziała, że w razie potrzeby gazociąg zostanie zakopany głębiej. To deklaracja czysto polityczna, bo praktycznie nikt nie wie, jak taką operację wykonać. Nikt nigdy nie zakopywał tak dużego gazociągu, gdy ten pompował paliwo. Zastosowano wobec Polski metodę faktów dokonanych i to niestety skutecznie.
Z porażek – nawet tak dotkliwych – należy jednak wyciągnąć wnioski. Przekonaliśmy się, jak silnym sojusznikiem może być Bruksela, czy raczej ustanowione przez nią prawo. Dlatego powinniśmy zabiegać o szybkie wprowadzenie w Polsce wszystkich zapisów liberalizującego rynek gazowy Trzeciego Pakietu Energetycznego. To nie tylko przyspieszy inwestycje w wydobycie gazu łupkowego w naszym kraju, a więc uniezależni nas od dostaw ze Wschodu, ale spowoduje też, że jako kraj będziemy mieli legitymację domagania się od innych państw przestrzegania tego prawa. Objęcie Pakietem Nord Streamu spowodowałoby, że rosyjskie, niemieckie i holenderskie spółki, które wyłożyły miliardy euro na budowę rury, musiałyby oddać ją pod zarząd niezależnego operatora. Ten miałby zgodnie z prawem obowiązek informowania, kiedy i ile gazu jest przesyłane gazociągiem. Wiedzielibyśmy więc z wyprzedzeniem, czy grozi nam kryzys.
7321082
1