W Danii czy Francji rolnicy mogą indywidualnie zakupywać leki weterynaryjne w hurtowniach tych leków i osobiście podawać zwierzętom.
- Lekarz weterynarii jest wzywany do gospodarstwa, gdy rolnik nie może sam zdiagnozować choroby, wtedy rozpoznaje i wypisuje receptę. Cała opisana procedura ma jeden najważniejszy cel, a mianowicie obniżyć koszty produkcji przez co poprawia się konkurencyjność rolnictwa danego kraju. Uważam, że jeżeli należymy do UE takie rozwiązanie można by było przenieść na nasz grunt, do naszych niezamożnych gospodarstw. Myślałem, że jestem bliski sukcesu, ponieważ pod koniec ubiegłej kadencji Sejmu ten problem poruszałem na Sejmowej Komisji Rolnictwa i poparli mnie przewodniczący tejże komisji poseł Wojciech Mojzesowicz i wiceprzewodniczący poseł Romuald Ajchler – mówi Roman Kotowicz, członek zarządu Krajowej Rady Izb Rolniczych
- Cały mechanizm motywowałem nie tylko argumentami, które wcześniej przedstawiłem, ale również tym, że z powodu bardzo drogich usług weterynaryjnych rolnicy ograniczają się do podawania np. jednej dawki antybiotyku. Jednorazowe podanie nie zawsze zwalcza cały szczep bakterii, co prowadzi do uodpornienia na dany lek, czego następstwem jest stosowanie jeszcze droższych i silniejszych lekarstw. Według ulotek dołączonych do antybiotyków zalecane jest co najmniej dwukrotne a często i pięciokrotne podanie lekarstwa.
Zdaniem Kotowicza rozwiązanie prawne może być wzorowane na przykładzie możliwości zakupu i stosowania przez rolników środków ochrony roślin I i II klasy toksyczności.