W Polsce do tej pory nie wypracowano systemu ubezpieczeń w rolnictwie od skutków klęsk żywiołowych. Problem jest tym większy im bliżej do zjednoczenia z Unią Europejską. W krajach wspólnoty nie ma wprawdzie jednolitych rozwiązań dotyczących branży rolnej, bo jest to niemożliwe ze względu na różnice klimatyczne i geograficzne, ale te różnorodne systemy ubezpieczeń istnieją i zabezpieczają unijnych rolników i firmy z rolnictwem związane.
We Francji i Hiszpanii funkcjonuje system ubezpieczenia rolnictwa od skutków klęsk żywiołowych, przy znacznym udziale państwa. Nad podobnymi rozwiązaniami pracują Niemcy i Belgowie. W Grecji uprawy podlegają obowiązkowym ubezpieczeniom. W Skandynawii wszystkie wykupione polisy partycypują w gromadzeniu funduszy na odszkodowanie z tytułu wystąpienia klęsk, w ramach tzw. solidarności regionalnej. O to, czy któryś z tych systemów można byłoby przenieść na polski grunt zapytaliśmy dr inż. Elżbietę Wojciechowską-Lipkę z firmy ubezpieczeniowej Agrobroker.
– Nie można w Polsce zastosować żadnego z nich ze względu na nasze uwarunkowania, na nasze lokalne klęski, które są inne niż w Hiszpanii czy we Francji. My mamy gradobicia, wymrożenia, przymrozki wiosenne, no i tę suszę, która nie podlega ubezpieczeniom. Suszę należałoby zdefiniować i włączyć jako produkt firm ubezpieczeniowych. Do stworzenia systemu ubezpieczeń majątkowych konieczna jest partycypacja państwa. Należałoby stworzyć jeden fundusz, czyli przejąć wszystkie pieniądze z budżetu państwa, które są przeznaczone na pomoc w klęskach żywiołowych i przeznaczyć na ten fundusz klęskowy czy solidarnościowy, zależnie od tego jak zostałby nazwany. Z jednej strony byłaby to pomoc dla ludności zamieszkującej obszary wiejskie dotknięte klęskami żywiołowymi w sensie utraty mienia, czasami domostw, a z drugiej strony dla produkcji w toku i produkcji zwierzęcej, tak jak to jest rozdzielone we Francji. Optowałabym również za ściągnięciem pomysłu polis solidarnościowych. czyli jeżeli wszyscy wykupią ubezpieczenia budynków, mienia, to automatycznie są uczestnikami w przypadku wypłaty odszkodowania z tego funduszu.
Bardzo ważne jest, aby w tworzenie systemu ubezpieczeń zaangażowali się bezpośrednio ubezpieczyciele, którzy mają fachową siłę do obsługi polis ubezpieczeniowych, oceny ryzyka, jak i później do szacowania szkód. Wyeliminowałoby to konieczność przeznaczania dodatkowych środków na szkolenie i przygotowanie służb przez państwo. Są ośrodki doradztwa rolniczego, gdzie w przypadku wystąpienia klęski żywiołowej, z ich pracowników rekrutują się członkowie komisji do spraw likwidacji klęsk Lecz jeśli chodzi o szacowanie wartości to potrzebni są ludzie o dużym doświadczeniu. Szczególnie jeżeli chodzi o likwidowanie i szacowanie szkód w produkcji roślinnej Na przykład w przypadku gradobicia mamy do czynienia z tzw. pasami gradowymi, które niekoniecznie muszą wyrządzić całkowita szkodę u jednego rolnika.
By stworzyć system ubezpieczeń w rolnictwie od skutków klęsk żywiołowych konieczne jest zabezpieczenie państwa. Istotne jest, by był również udział w odszkodowaniach z tytułu utraconych korzyści. Ważne też jest, by ta pomoc miała charakter wymierny w sposób jednoznaczny i pomogła w szybkim czasie odbudować i przywrócić gospodarstwo, bądź firmę, które ulęgły zniszczeniu, do stanu produkcyjności. Wszystkie pomoce dzisiejsze, które są udzielane w sposób nie wiadomo czy równy i sprawiedliwy i dlaczego w takich kwotach, nie osiągają swojego celu. Są zdawkowe i służą zabezpieczeniu tylko niezbędnych potrzeb, a nie służą odbudowie warsztatu pracy i tego co daje możliwości powrotu do normalnego funkcjonowania.
Gdyby taki system ubezpieczeń powstał, jak szybko udałoby się wprowadzić go w życie ?
– Wszystko zależy od budżetu. Mam dużo publikacji na ten temat i dużo o tym rozmawiam. Jest kilkoro, a może nawet kilkanaścioro ludzi w Polsce, którzy zajęliby się budową tego systemu, bo mają duże doświadczenie. zresztą byliśmy grupą w USA i przyglądaliśmy się jak funkcjonuje system amerykański. Tam system ubezpieczeń upraw działa nie tylko w związku z klęskami. Ubezpieczenia są powszechne, nie są obowiązkowe i występują w wielu wariantach. Obsługują je firmy prywatne, natomiast na szczeblu ministerialnym istnieje agencja zarządzania ryzykiem, która rozlicza pieniądze wydatkowane na obsługę ubezpieczenia. Faktycznie firmy ubezpieczeniowe grają rolę sprzedawcy, z tym, że bardzo doświadczonego, no i są pewną rękojmią.
Czy jeśli taki system już będzie funkcjonował rolnicy nie zaczną się skarżyć, że nie stać ich na ubezpieczenie ?
– To nie do końca jest tak, że go nie stać. Rolnik dzisiaj wykupuje dwa ubezpieczenia obowiązkowe. Szacuje się, że 70% rolników wykupuje obowiązkowe ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej z tytułu prowadzenia gospodarstwa rolnego i obowiązkowe ubezpieczenie budynków wchodzących w skład gospodarstwa rolnego. Nie jest to kwota wysoka, bo w przypadku ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej rolnika to jest 1 zł za hektar, czyli jest to mniej więcej w granicach 7-12 zł za areał jakim rolnik dysponuje. Natomiast jeśli chodzi o ubezpieczenia budynków to jest to kwota w granicach 400 zł. Trzeba się tylko zastanowić, czy są to ubezpieczenia na wartość odtworzeniową, czy rolnicy są niedoubezpieczeni, co oznacza, że w przypadku wystąpienia szkody rolnik otrzyma odszkodowanie niepełne, co nie pozwoli mu odbudować utraconych budynków. Na ten temat cały czas powinny toczyć się dyskusje uświadamiające, że oszczędność kilku złotych przy zaniżeniu sumy ubezpieczenia jest bardzo nieopłacalna. System powinien zabezpieczać odbudowę, a rolnik nie powinien dostawać pieniędzy tylko na otarcie łez. Jeżeli rolnik będzie płacił 50% wartości składki, to w przypadku upraw hektarowych zapłaci około 200 zł. Nie jest to kwota, która rzuca na kolana. Poza tym można ją uiścić w inny sposób np. za pomocą kontraktacji, można to zrobić sposobem amerykańskim i rozliczyć składkę po zbiorach, a jeżeli wystąpi szkoda, to odliczyć ją od odszkodowania. Ale tam rolnik przystępuje do systemu. Po części po to by ograniczyć wpływy polityków i rozdawnictwo środków w przypadku wystąpienia klęski żywiołowej. Każdy rolnik przystępując do systemu płaci 100 dolarów. Nie jest to nawet składka ubezpieczeniowa, a opłata administracyjna. W zamian państwo ubezpiecza jego uprawy na minimalnym poziomie, czyli na 50%. Gdy rolnik udowodni, że lepiej gospodaruje niż inni, że osiąga wyższe plony i chce je lepiej chronić, może mieć wyższe ubezpieczenie, ale też od pewnego poziomu musi płacić więcej. Natomiast jeśli w ogóle nie przystąpił do systemu nie należy mu się żadna pomoc. Co do polskich realiów jestem optymistką Widzę duże szanse i duże zmiany na wsi. Żałuję jednak, że kiedy mówi się o wsi w kontekście wejścia do Unii Europejskiej, kiedy porównuje się areały, mówi się o wystandaryzowanej produkcji i grupach producenckich, to nikt nie mówi o ryzyku i zarządzaniu nimi, a szkoda.
Dziękuję za rozmowę