Nie wiedziałem w co się pakuję - tłumaczy Stanisław Grzywacz ze wsi Małe Swornegacie. Rolnik chce pozwać do sądu Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa za to, że zmusza go do przyjęcia dopłat z Unii.
Chodzi o dopłaty z tytułu tzw. ONW - należące się rolnikom, których gospodarstwa leżą na terenach górzystych, podmokłych lub na glebach bardzo słabej jakości. Rolnicy z takich terenów oprócz zwykłych dopłat do hektara mogą też dostać dodatkowe pieniądze w ramach ONW.
- Kiedy w czerwcu zeszłego roku składałem wniosek o dopłaty bezpośrednie, to postawiłem też ptaszek w rubryce ONW, bo ziemie w naszej gminie są słabe. A "Gazeta Wyborcza" napisała, że będą się należały dodatkowe pieniądze: od 38 do 68 euro za hektar - mówi Grzywacz i pokazuje wycięty z "Gazety" artykuł.
Dlaczego rolnik najpierw chciał dopłaty, a potem się rozmyślił? Bo zorientował się, że by je zgodnie z prawem pobierać, musi najpierw nieco w gospodarstwo zainwestować, a na to nie miał pieniędzy. W informatorze o zasadach wykorzystania pieniędzy ONW, który dostał od wójta, wyczytał, że musi m.in. swoje gospodarstwo skanalizować, wybetonować płytę obornikową itd. Co więcej, po jednorazowym pobraniu dopłat nie wolno mu przez pięć lat ani sprzedać ziemi, ani przeznaczyć jej na inne nierolnicze cele, choćby na pole namiotowe.
Jeszcze bardziej się przestraszył, gdy się okazało, że jego gospodarstwo może być teraz kontrolowane przez urzędników agencji, inspektorów ochrony środowiska, służby ochrony roślin, organizacje samorządowe itp.
Rolnik postanowił więc zrezygnować z dopłat.
W biurze powiatowym w ARiMR w Chojnicach zapewnili go, że nie ma problemu - jak dostanie decyzję o przyznaniu pieniędzy, ma złożyć odwołanie. Zrobił to pod koniec stycznia. "Zwracam się z prośbą o uchylenie decyzji o przyznaniu mi dotacji i wykreślenie mojego gospodarstwa z programu ONW" - napisał.
Jednak biuro powiatowe nie wykreśliło go z rejestru. Urzędnicy zasłaniali się brakiem odpowiednich rozporządzeń. W międzyczasie na konto rolnika wpłynęły pieniądze - 1788 zł. Nie ruszył ich do dziś.
Pojechał do Gdyni do regionalnego oddziału agencji. - Bałem się, że w każdej chwili ktoś mnie skontroluje, a podobno kary za próbę oszukania agencji są bardzo duże. Chciałem, by zabrali pieniądze z mojego konta jak najszybciej, żeby potem nie kazali mi płacić karnych odsetek - mówi.
Nic nie wskórał. Urzędnicy z Gdyni zaproponowali, by swoje odwołanie wycofał, bo nie ma przepisów, które by umożliwiały zmianę decyzji przez agencję. - Powiedzieli mi, że mieli już 28 takich rolników jak ja i jakoś się z nimi dogadali bez odwołań - opowiada.
Ale Grzywacz się uparł i zażądał na piśmie "prośby o wycofanie odwołania". Nie dostał. Za to 22 czerwca otrzymał z Gdyni pismo o "utrzymaniu w mocy decyzji biura powiatowego w Chojnicach o przyznaniu dopłat". Biuro nie znalazło podstaw do umorzenia tej decyzji. Powiadomiło, że Grzywacz ma 30 dni (do 22 lipca) na odwołanie się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gdyni.
Zrozpaczony zadzwonił do Warszawy, do centrali agencji.
- Powiedziano mi, żebym nic nie robił, a oni potem przeprowadzą windykację tej sumy, którą mi wypłacili. Nic z tego nie rozumiem. Jaką windykację? - denerwuje się.
Narzeka, że urząd nie chce mu dać żadnej gwarancji na piśmie. - Tylko uspokajają mnie "na gębę" - mówi. - A w papierach mam ciągle, że wziąłem dopłaty i jestem w systemie ONW. Zaraz minie termin składania odwołania do sądu i zostanę z pieniędzmi, których nie chcę. A z drugiej strony, sąd to dodatkowe kłopoty i koszty. To co robić?
Daria Oleszczuk, wiceprezes ARiMR odpowiedzialna za dopłaty, zapewnia "Gazetę", że każdy rolnik może się w każdej chwili wycofać: - Po prostu musi złożyć odwołanie w biurze powiatowym. No i oczywiście zwrócić pieniądze, które wpłynęły na jego konto. Bez żadnych kar - mówi.
A jak odwołanie zostanie odrzucone? - To niemożliwe! Ja bym chciała taki przypadek zobaczyć. Jeśli zna pani takiego rolnika, proszę go do mnie przysłać - zadeklarowała.