Na wsi nikt nie przyprowadzi do weterynarza cierpiącej krowy, maciory, byka czy konia. - No, może psa ze wsi ktoś przyprowadzi. Tak raz na miesiąc - mówi Andrzej Bończak, lekarz weterynarii ze wsi Pągów w gminie Wilków. - A więc jeździmy od wsi do wsi, żeby zarobić. Jesteśmy jak kolędnicy. Chodzimy od gospodarstwa do gospodarstwa.
Od kolędników różnią ich uzbierane sumy: - Bywa, że nie starcza na umycie auta na myjce samochodowej - mówi Antoni Sowiźrał, lekarz z Dąbrowy Namysłowskiej. Jeździ audi 80, rocznik 79. Tylko takim autem nie żal mu wypuszczać się w rozmiękłe, pełne dziurawych pułapek i błota drogi prowadzące do wiosek, gdzie leczy zwierzęta.
Wszystkie zwierzęta duże i małe
Andrzej Bończak z Pągowa
w gminie Wilków wspomina: - W Bukowie, gdzie między innymi praktykuję, było
700 krów. Teraz jest ich 70. Pamiętam jeden ze swoich pierwszych po studiach
dyżurów sobotnio-niedzielnych. W jego trakcie miałem 21 zgłoszeń, z tego 3
porody u bydła. Przejechałem 400 kilometrów. To było 22 lata temu.
W tym samym czasie wśród młodzieży dużą popularnością cieszyła się książka (a następnie serial TV) "Wszystkie zwierzęta duże i małe” Jamesa Herriota - dowcipna opowieść o przypadkach angielskiego wiejskiego weterynarza, takiego co to grzęźnie w błocie, jadąc samochodem do cielącej się krowy lub ucieka przed wściekłym buhajem, jakiego miał zbadać. Akcja toczyła się w połowie XX wieku.
- To prawdziwa książka o nas, wiejskich lekarzach z Opolszczyzny. Tylko
że my żyjemy w XXI wieku i nie jest tak zabawnie, jak w lekturze - mówi pan
Antoni Sowiźrał z Dąbrowy Namysłowskiej.
Andrzej Bończak z gminy Wilków
wspomina, jak pojechał do chorej maciory. Zwierzę było oszalałe z bólu, nawet
gospodarz bał się wejść do klatki świni. Ale weterynarz był odważny. -
Ściągnęliśmy drzwi z chlewa i usiłowaliśmy nimi unieruchomić zwierzę, aby podać
zastrzyk - wspomina lekarz weterynarii.
Świnia zaatakowała jak wściekły pies, zębami wbiła się w kolano lekarza. Nie zmiażdżyła nogi, bo człowiekowi udało się uciec z klatki.
Julian Kruszyński został skopany przez chorego i podrażnionego konia, któremu
chciał zmierzyć temperaturę. Odrzucony silnym uderzeniem kopyta na drugą stronę
stajni, leżał tam kilka minut, ocuciła go dopiero ekipa pogotowia ratunkowego.
Okazało się, że gospodarz, który przytrzymywał konia za głowę miał alkoholowy
oddech, co jeszcze bardziej rozdrażniło zwierzę, stąd jego reakcja.
-
Wielu moich kolegów było szczepionych przeciwko wściekliźnie - dodaje
weterynarz. - Wzywano ich do psów, niby zakrztuszonych kością. Dopiero, gdy
pies ugryzł weterynarza, ktoś przypomniał sobie, że w pobliżu psiej budy
widziano prawdopodobnie lisa...
Dlatego weterynarze wiejscy przekonują, że w rzeczywistości jest jak w lekturze. Tylko nie tak zabawnie.
Weterynarze mają swoją korporację zawodową, Izbę Lekarsko-Weterynaryjną. Skupia ona zarówno lekarzy wolnej praktyki, jak i urzędników państwowych służb weterynaryjnych oraz pracowników naukowych. W październiku ubiegłego roku powstało niezależne od niej Stowarzyszenie Lekarzy Weterynarii Wolnej Praktyki MEDICUS VETERINARUS. Ma ono reprezentować interesy lekarzy wolnej praktyki wobec organizacji samorządowych i rządowych, jak również w ramach Izby Lekarskiej. W sobotę w Namysłowie odbędzie się forum stowarzyszenia z udziałem głównego lekarza weterynarii dr. Piotra Kołodzieja.
Kopa jaj na zadatek
Niedziela. Do domku Kruszyńskich,
weterynarzy z Namysłowa, wpada zapłakana kobieta z rodzącą suczką na rękach.
Krzyczy, że trzeba ratować suczkę. - No pewnie, że trzeba - mówi
Kruszyński. - Odchodzimy od obiadu: ja, żona, także lekarz weterynarii, oraz
córka. Robimy cesarkę. Sytuacja jest faktycznie ciężka, płód nieżywy, już odęty.
Ratujemy suczkę. Właścicielka odbiera psa. Ponieważ przybiegła do nas z ulicy,
to nie ma pieniędzy, ale obiecuje, że zaraz je przyniesie i ureguluje należność.
No i nie przynosi. Raz na ulicy udała, że mnie nie widzi.
Praca nie zawsze równa się płacy. Wśród weterynarzy funkcjonują czarne listy - spisy osób, które mają duże zaległości w płatnościach za usługi.
Antoni Sowiźrał zastanawia się, na ile już tysięcy zasponsorował polskie
rolnictwo. W pewnym popegeerowskim gospodarstwie rolnym zostawił 8 tysięcy
złotych - takiej wartości wykonywał usługi. Liczył, że gospodarstwo odbije się
od dna, w końcu kiedyś to był potentat. Ale dawny PGR padł, nie ma nawet od kogo
ściągnąć długu. Istnieje też i całkiem nieźle funkcjonuje stadnina koni, od
właściciela której pan Antoni, raz na jakiś czas, musi się domagać zapłaty za
usługę.
Julian Kruszyński wspomina natomiast pokaźną fermę strusi: nowoczesną
i urządzoną z dużym rozmachem. Zaległości w płatnościach też były spore, sięgały
pół roku.
- Wciąż obiecywano mi zapłatę. W końcu poszedłem do sądu, sprawę wygrałem. I... dalej czekam na płatności - mówi weterynarz.
- Prawdziwy chłop - mówią weterynarze - jest bardzo honorowy: jakby miał pieniądze, to by płacił weterynarzowi za usługę. Ale pieniędzy nie ma, bo nie przyszły z punktów skupu. Na te należności czekają więc nie tylko rolnicy, także weterynarze. Gdy w tym czasie przyjdą święta, to pojawia się możliwość regulowania należności w naturze. Za środek płatniczy robi mięso ze świniobicia, zadatkiem jest kopa jaj.
Jestem po kielichu
Weterynarze wymieniają się czarnymi
listami, bo notoryczny dłużnik ma swój rozum: dzwoni do coraz to innego
weterynarza. Gdy trafi na nieświadomego, natychmiast wykorzysta okazję. Wiejscy
weterynarze mówią: - Wzywającym nas ludziom z czarnej listy kłamiemy, że
jesteśmy po kielichu albo, że auto nam się rozsypało i nie przyjedziemy.
A przecież adepci studiów weterynaryjnych składają przyrzeczenie, że będą nieść pomoc cierpiącym zwierzętom. - Jednak jeśli zarabiamy trzy złote osiemdziesiąt groszy za ponad dwie godziny pracy, to zapominamy o przyrzeczeniach. Czy jest ktoś w Polsce z wyższym wykształceniem, któremu państwo płaci takie grosze? - mówią lekarze.
Skąd te 3 złote i 80 groszy?
Kruszyński daje przykład: - Mam telefon
od rolnika z oddalonego o 15 km od Namysłowa Przeczowa. Rolnik będzie odstawiał
do skupu cztery świnie. Zgodnie z przepisami muszą mieć one aktualne świadectwo
zdrowia. Obowiązek wystawienia świadectwa państwowe służby weterynaryjne złożyły
na karb miejscowego lekarza weterynarii. Jadę, badam zwierzęta, sprawdzam ich
numery. Za wystawienie takiego świadectwa dostaję 5 złotych. Od tego trzeba
odjąć podatek oraz potrącenie na Inspekcję Weterynaryjną. Zostaje 3,80 zł.
Jestem sfrustrowany, na dodatek śmierdzę jak skunks. Przywiozłem żonie pranie.
Zarobku nie starczy nawet na proszek, wodę i elektryczność.
Ręce w kieszeni
- Po co przyszedłeś? - pyta rolnik weterynarza.
- Po
krew - odpowiada weterynarz.
- Patrzcie no, kaszankę będzie robił - śmieje
się gospodarz i dodaje: - To sobie bierz krew sam.
Weterynarzowi wiejskiemu
wykonującemu w ramach państwowych kontraktów takie zabiegi jak na przykład
pobranie krwi do badań, należy się pomocnik do przytrzymania ważącego setki
kilogramów pacjenta.
- Rolnicy wpuszczą weterynarza do obory, bo taki jest obowiązek, ale na tym ich współpraca się kończy. Nie przytrzymają bydła. Wolą stać obok, z rękami w kieszeni - mówią weterynarze. - Do niedawna zatrudnialiśmy pomocników na własną rękę. Znamy ludzi na wsi, wiemy, który ma krzepę, wie, jak przytrzymać krowę. Dawaliśmy im 10-20 złotych, tak, żeby miał na przysłowiowe pół litra.
Za pobranie krwi od ważącej kilkaset kilo krowy, świni czy konia weterynarzowi państwo płaci 2,50 zł brutto. Aby opłacić pomocnika, weterynarza musiał więc "upuścić krwi” 15-20 krowom. Potem zbadał jeszcze 10 krów (to jego zarobek). I jechał do następnej wsi.
Od niedawna prawo daje możliwość zatrudnienia pomocnika za państwową stawkę
(10 złotych). Trzeba jednak człowieka przeszkolić w zakresie BHP, zapłacić za
niego ubezpieczenie.
- Wolimy więc zatrudniać pomagiera na czarno,
opłacać z własnej kieszeni - mówią weterynarze.
Szczepienie psów w nagrodę
Po co się tak męczą, jeżdżą do krów, pobierają
krew za dwa złote?- To kwestia swoistego szantażu - tłumaczą.
Jeśli prywatny weterynarz będzie wykonywał po wsiach obowiązujące badania
zdrowotne, to raz w roku Powiatowy Lekarz Weterynarii zleci mu akcję szczepienia
psów na tym samym terenie. A taka akcja szczepienia to wreszcie konkretna
gotówka. Za zaszczepienie psa rolnik płaci 15 złotych.
Gdy zaczynali
praktykę, byli pełni zapału, jak bohater "Wszystkich zwierząt dużych i małych”.
Teraz Antoni Sowiźrał, lekarz z Dąbrowy Namysłowskiej, mówi: - Gdybym
jeszcze raz miał podejmować decyzje życiowe, nie poszedłbym na wiejską
praktykę.
Marek Michalak: - Ja pewnie zrezygnowałbym ze studiów weterynaryjnych. Michalak poszedł na weterynarię, bo chciał mieć pracę aktywną, ciężką, ale i dobrze płatną. Tak było przez ponad 20 lat, kiedy funkcjonowała ferma świń, gdzie był zatrudniony.
Ferma padła. Pan Marek zaczyna wszystko od nowa. Otwiera w Brzegu swój gabinet weterynaryjny. Jedno jest pewne, żadne z jego dzieci nie poprowadzi wraz z nim tego gabinetu. - Bo żadne nie studiuje weterynarii. Wybrały mądrzej: prawo i socjologię.
Co i za ile w chlewie i oborze
- Szczepienie prosiaka
preparatami uodporniającymi i wzmacniającymi - 2-3 zł
- Szczepienie przeciw
chorobom zaraźliwym krowy - 1 zł
- Leczenie warchlaka - 5 zł- 10 zł
-
Leczenie dużej świni - 20 zł
- Leczenie maciory z prosiakami - 45
złotych
- Poród fizjologiczny - 9 złotych
- Cesarskie cięcie u krowy - 150
zł (a poza terenem swojej obsługi 300 zł)
- Zadławienie u bydła (zastrzyk
plus wyciągnięcie ciała obcego) - 60 zł
- Leczenie wzdęcia u krowy (z
sondowaniem) - 90 zł
- Wizyta u konia (badanie) - 90 zł
(stawki nie
zmieniały się od 1999 roku)