Produkujemy za dużo wieprzowiny i drobiu w stosunku do potrzeb. Według ministerstwa rolnictwa, rozwiązaniem tego problemu byłby eksport na rynki wschodnie. Łatwiej jednak powiedzieć, niż zrobić, bo choć nasze firmy starają się sprzedawać tam jak najwięcej mięsa, to zdobyć, zwłaszcza rosyjski rynek, jest niezwykle trudno.
O problemach hodowców drobiu i trzody chlewnej pisaliśmy w ubiegłym tygodniu, ale to przede wszystkim produkcja wieprzowiny jest dotknięta długotrwałym i głębokim kryzysem, który co kilka miesięcy narasta i daje o sobie znać. Teraz się okazuje, że produkujemy za dużo żywca drobiowego i wieprzowego, co skutkuje spadkiem cen skupu. Wiceminister rolnictwa Tadeusz Nalewajk powiedział w Sejmie, iż rozwiązaniem może być eksport głównie na rynki wschodnie. - Dla Polski najważniejszy jest rynek wschodni, kraje dawnego Związku Radzieckiego - mówi wiceminister. I trudno się z nim nie zgodzić, choć nasza pozycja w sprzedaży mięsa na wschód nie jest już tak mocna jak kiedyś. Po prostu Rosjanie nie kupują u nas już tak dużo mięsa. I o ile wcześniej można było twierdzić, że Moskwa nie kupuje wieprzowiny i drobiu z powodów politycznych, o tyle teraz takie argumenty, w dobie budowania dobrych relacji Polski z Rosją, nie powinny być obecne. - Rosja po prostu chroni swój rynek, pozwala na większy eksport wtedy, gdy jej się to opłaca, i sama też decyduje, z jakiego kierunku będzie importować mięso - tłumaczy Zbigniew Sochalski, pracownik firmy prowadzącej handel z krajami dawnego Związku Sowieckiego. - Eksporterzy doskonale wiedzą, jakie przeszkody muszą pokonać, aby wejść na rynek i na nim pozostać. Wystarczy, że Rosjanie nie uznają certyfikatu jakości, i transport nie przekroczy granicy. Mieliśmy już w przeszłości nieraz takie problemy - dodaje.
W dodatku Rosja to atrakcyjny rynek dla wielu krajów, więc musimy liczyć się z ostrą konkurencją i często rywalizację z zachodnimi firmami przegrywamy. Ponadto zawsze jest ryzyko, że Rosja, chroniąc swoich producentów mięsa, może wprowadzić ograniczenia przywozu tych produktów z zagranicy. Eksperci podkreślają, iż nawet jeśli uda się nam wyraźnie zwiększyć eksport do Moskwy, to zajmie to sporo czasu i pochłonie mnóstwo pieniędzy. Jednak wcześniej wielu hodowców może zbankrutować.
Wiceminister Tadeusz Nalewajk przyznał, że problemy sektora mięsnego biorą się głównie z tego, iż systematycznie od kilku miesięcy drożeją pasze, a to powoduje wzrost kosztów produkcji. Ponieważ jednocześnie spadają ceny skupu, opłacalność produkcji spada, a w przypadku wieprzowiny już dawno jest pod kreską. I nie bardzo wiadomo, jak temu przeciwdziałać, bo mamy ograniczone czy prawie żadne możliwości ochrony własnego rynku. - Polska nie może zakazać sprowadzania mięsa z Niemiec, gdyż mamy wspólnotowy rynek. Jedyne, co można zrobić, to zwiększyć kontrolę nad tymi transportami - powiedział wiceminister, odnosząc się do afery dioksynowej w Niemczech, która dotknęła fermy trzody chlewnej. Od zachodnich sąsiadów importujemy sporo wieprzowiny i ten przywóz rośnie, bo tam ceny mięsa spadły i nie możemy zablokować importu "tylko dlatego, że niemiecka wieprzowina może być skażona". Jakiekolwiek formy wsparcia dla producentów mięsa są możliwe tylko za zgodą Komisji Europejskiej. Ale jak dotąd uruchomiła ona tylko dopłaty do prywatnego przechowywania mięsa. Nie ma mowy o dodatkowych dopłatach do eksportu wieprzowiny na rynki pozaunijne. Od lat trwa też dyskusja w UE na temat opracowania kompleksowego programu wsparcia dla hodowców zwierząt rzeźnych we wszystkich krajach unijnych, aby ustabilizować ceny skupu mięsa. I taki program raczej prędko nie powstanie, jeśli w ogóle zostanie ogłoszony, bo wymagałby pieniędzy, a tych w budżecie rolnym Unii brakuje.