Nawet 50 tys. zł trzeba zapłacić za roczną naukę dziecka w prestiżowej niepublicznej szkole podstawowej - podaje Dziennik Gazeta Prawna. Ale i tak chętnych jest więcej niż miejsc. Rodzice cenią indywidualne podejście, bezpieczeństwo i wysoki poziom.
W marcu rusza rekrutacja do szkół podstawowych, a rodzice stają przed wyborem: publiczna czy niepubliczna. Choć liczba tych drugich sukcesywnie się zwiększa, to nadal stanowią zaledwie okruch w edukacyjnym torcie. W zeszłym roku spośród 360 tys. świeżo upieczonych uczniów klas I do niepublicznych szkół poszło zaledwie 9,5 tys.
Niektóre prywatne placówki są tak oblegane, że rodzice zapisują do nich dzieci zaraz po urodzeniu. Inne wprowadziły selekcję – zanim przyjmą siedmiolatka, poddają go egzaminom. Zdarza się, że rozmowę kwalifikacyjną przechodzą także rodzice. To ma zagwarantować, że szkoła nie spadnie w rankingach oraz że uczniowie będą się obracać w „odpowiednim środowisku”. A gwarancja tych dwóch rzeczy kosztuje. I to słono.
W amerykańskiej szkole w Konstancinie pod Warszawą roczna nauka kosztuje 50 tys. zł. Na podobną wysokość czesnego muszą być przygotowani rodzice chcący posłać swoją latorośl do szkoły brytyjskiej w Warszawie. Jednak w większości prywatnych szkół w stolicy opłaty wynoszą od 1 do 1,5 tys. zł miesięcznie. Dla przeciętnej rodziny to i tak stawki zaporowe. Same szkoły tłumaczą, że nic nie mogą z tym zrobić, bo dużą częścią czesnego jest opłata za wynajem budynku.