Prawie sześciuset pracowników zakładów mięsnych "Agros-Koszalin" rozpoczęło w sobotę 6 września protest w obronie swoich miejsc pracy. Zakład nie ma za co skupować trzody od rolników. Nie może dostać kredytu z żadnego banku, pomóc nie chce również państwo, które ma 20% akcji firmy. Jeśli zakład upadnie pracę stracą nie tylko zatrudnieni tam ludzie, ale i rolnicy dostarczający żywiec. A jest ich około trzech tysięcy.
Jest o co walczyć. Agros to jedyny duży zakład mięsny na Pomorzu Środkowym,
spełniający normy unijne, który skupuje żywiec od rolników i jedyny, który
prowadzi skup interwencyjny na rzecz państwa. Ale firmie od wielu miesięcy
brakuje pieniędzy na zwiększenie produkcji. Ponieważ banki nie chcą udzielić
kredytu, firma zwróciła się o pomoc do Skarbu Państwa. Tu niestety pieniądze też
się nie znalazły.
Agros musi konkurować z zachodnimi firmami, które mają
na Pomorzu własne zakłady mięsne i własne fermy zwierząt. Nie muszą więc kupować
żywca od rolników. Jeśli Agros upadnie, Koszalin straci 600 miejsc pracy a 3
tys. gospodarstw rolnych - możliwość sprzedaży żywca - mówili protestujący
pracownicy firmy. Swoje żądania pracownicy przedstawią Ministrowi Gospodarki i
Pracy.