Pojechaliśmy złożyć hołd Papieżowi z potrzeby serca i z potrzeby rozumu. Czuliśmy, że musimy pożegnać w imieniu swoim i Państwa wielkiego człowieka, filozofa, Polaka. Wiedzieliśmy, że musimy być u Niego chociaż ten jeden raz, bo do tej pory kochaliśmy Go, czuliśmy Jego obecność, ale czy dość uważnie słuchaliśmy? Zostawił po sobie mądre, piękne i proste słowa. Mimo tego, że nie ma Go z nami na tym świecie, nie jesteśmy sami. Byliśmy u Niego i płakaliśmy, ale nie rozpaczaliśmy.
Przyjęliśmy trudy pielgrzymki do Jana Pawła II jako coś naturalnego. Ponad dwudziestogodzinna jazda do Rzymu, czternastogodzinne wyczekiwanie w kolejce do Bazyliki św. Piotra, zmęczenie, dolegliwości, niepewność czy będzie nam dane pożegnać się z Papieżem, były niczym w porównaniu z Jego cierpieniem i chorobą, z Jego wielkością. Staliśmy w wielonarodowym tłumie i widzieliśmy spokój, i pogodę ducha. Co jakiś czas rozlegały się, podobne do radosnego letniego deszczu, fale braw skierowanych do Niego. To On był adresatem wołania młodzieży "Jan Paweł Wielki" "Viva el papa!" i "Papa Giovanni Paulo il Grande". Z rozrzewnieniem słuchaliśmy polsko-włoskiego "Giovanni Paulo Wielki". Byliśmy świadkami rodzenia się nowej jakości, nowej wspólnoty pod Jego przewodnictwem. Ale przecież przed śmiercią, wyczerpany chorobą, właśnie do młodzieży się zwracał: " Ja Was szukałem. Teraz Wy przychodzicie do mnie i za to Wam dziękuję" Nic dziwnego, że pamiętająca te słowa, młoda Polka, mówiła: (...) czuję, że Jego duch jest tu z nami. Jest nad naszym tłumem i z wysokości mówi do nas – mam Was.
Wieczne Miasto żegnało Papieża zgodnie z rytuałami zapisanymi w prawie kościelnym. Jednak nie spodziewano się tak ogromnej liczby pielgrzymów z całego świata. Mówiono, że w czwartek – dzień w którym złożyliśmy hołd Papieżowi, przez bazylikę św. Piotra przechodziło 21 tysięcy osób w ciągu godziny. Władze Rzymu zadbały o bezpieczeństwo pielgrzymów, o stałe dostawy wody do picia, o ciepłe napoje i koce dla zziębniętych. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się jak wiele osób żegnało Jana Pawła II i tak na prawdę nie o liczby tam chodziło. Zmarł biskup Rzymu, Głowa Kościoła, zwierzchnik ponad miliarda katolików. Ale przecież zmarł też, nauczyciel, ojciec, przyjaciel. Wszyscy Polacy mieszkający w Rzymie poczytywali sobie za obowiązek bycia u Papy. Towarzyszące nam w kondukcie Polki mieszkające w Wiecznym Mieście, Małgosia i Renata mówiły: (...) czujemy smutek, że odszedł od nas. Takiego człowieka już nie będzie. Cieszymy się, że już nie cierpi i jest w lepszym świecie. Mamy nadzieję, że nie tylko na łzach i smutku się skończy, ale że będziemy nieść w sobie Jego nauki. Mamy nadzieję, że nie jest to tylko taki polski zryw.
Przemieszczaliśmy się w żałobnym kondukcie od Via Mascherino poprzez Via Corridori i Borgo S. Angelo w pielgrzymkowej atmosferze. Każda z nacji na własny sposób manifestowała uczucia. Powiewały nad nami flagi z kirami, słyszeliśmy śpiewy, modlitwy, widzieliśmy łzy. Zgiełk i ruch przygasł, kiedy po bardzo wielu godzinach wyczekiwania przeszliśmy z bocznych ulic na Via della Concillazione. Umilkliśmy wszyscy wpatrzeni w wielkie ekrany, na których był nadawany obraz z Bazyliki św. Piotra. W nieśmiałych jeszcze, pierwszych promieniach słońca widzieliśmy też samą Bazylikę. Na ekranach widać było katafalk z ciałem papieża. (...) byliśmy blisko Papieża zawsze, a dziś szczególnie – mówili stojący obok nas Górale z Zakopanego Olczy. Oczekujemy od Niego ostatniej pociechy ducha.
Po czternastu godzinach wyczekiwania dochodzimy. Widzimy kontrast między pełną przepychu Bazyliką św. Piotra i spoczywającym przed nami ciałem. Ten widok zgadza się z tym co działo się za Jego życia. Był Papieżem, którego podstawowym zadaniem jest służenie człowiekowi. Jego proste i serdeczne relacje z ludźmi, bezpośredniość i życzliwość sprawiły, że zhumanizował papiestwo. Stał się zrozumiały dla innych wyznań. Mieliśmy świadomość, że odszedł od nas Papież, którego można było dotykać. Jesteśmy wstrząśnięci Jego odejściem – odejściem Wielkiego Człowieka, przyjaciela ludzi, który całym życiem dawał przykład i świadectwo, jak powinniśmy żyć. Dziękowaliśmy Mu z głębi serca, że ludzie innych wyznań i niewierzący nigdy nie usłyszeli z jego ust słów potępienia. Nie mieliśmy czasu na ogarnięcie wszystkich uczuć i myśli. Dalej, szybciej – prosili strażnicy, nie pozwalając zatrzymać się przed katafalkiem. Na chwilę zadumy mieliśmy czas w bocznych nawach. I tu znowu powróciła refleksja – dlaczego nie było nas tu przedtem? Byliśmy w tylu miejscach na świecie, a nie było nas tutaj. Zawsze tłumaczyliśmy sobie, że będzie czas. Czas na wizytę u Niego, na poznawanie encyklik, książek, listów i poezji. Nie zdążyliśmy, teraz będziemy nadrabiać ze spuszczoną głową ...