MERCOSUR1
TSW_XV_2025

Powszechna krytyka polskiego chłopstwa

17 stycznia 2003

Przez łamy najbardziej opiniotwórczych w Polsce czasopism i gazet przetacza się ostatnio fala totalnej krytyki polskiego rolnictwa i polskiej wsi. Nie oszczędza się również tych, którzy zdaniem autorów, za taki stan odpowiadają. Największe cięgi zbiera współrządzące obecnie PSL, partia może i nazbyt łasa na stanowiska, ale i mająca wiele pięknych kart w swojej historii. Wygląda jednak na to, że w Polsce znaczna część ludzi czerpie satysfakcję z tego, że innym powodzi się jeszcze gorzej.

Główny powód do powszechnej krytyki polskiego chłopstwa dały wyniki negocjacji z Unią Europejską w dziedzinie rolnictwa, które okazały się... lepsze niż się spodziewano. Ale lepsze, niestety, tylko dla samych rolników i dla samych mieszkańców wsi. Miasto poczuło się "zagrożone", ale nie pierwszy to przypadek absurdalnej polskiej zawiści.

Żebym nie była źle zrozumiana – zastrzega się przytomna zazwyczaj Krystyna Kofta w felietonie "Jajogłowi zrobieni w jajo" (Przegląd nr 1 z 5 stycznia 2003 r.) – Ja chłopu nie zazdroszczę, niech sobie przepije 7 tys. rocznie, co mu z nieba spadły jak manna. Ale nieco dalej upomina się  – A dlaczego inteligent nie dostanie nic? I wyjaśnia – Bo inteligent jest jednym z najbardziej pomiatanych bytów w Polsce.

Inne zdanie kto jest najbardziej pomiatanym bytem, miała EWG, przyjmując w 1957 roku zasady Wspólnej Polityki Rolnej.  Polityka Rolna Unii była od początku błędna z ekonomicznego punktu widzenia, co do tego nikt nie miał wątpliwości – zaczyna łagodnie swój felieton Bronisław Łagowski (Przegląd nr 1 z 5 stycznia 2003 r.). Ale stara się zrozumieć Unię wyjaśniając, że chodziło jej o ochronę uroków wiejskiego życia, obyczaju i kultury. Zaraz więc dodaje – Gdyby na polskiej wsi zachowała się jakaś tradycja, jakiś obyczaj zasługujący na kultywowanie, gdyby istniały jakieś formy życia warte ochrony, przeniesienie tej polityki do naszego kraju byłoby wprawdzie taką samą niedorzecznością jak na Zachodzie, ale miałoby także takie samo jak tam uzasadnianie socjalne i kulturalne. Tymczasem polska wieś, wcale nie taka biedna, jak się o niej pisze, nie reprezentuje obecnie niczego wartościowego pod względem obyczaju, kultury czy moralności. Przeciwnie, jest widownią moralnego rozkładu i lumpenproletaryzacji

I oto teraz na tego bezwartościowego i rozłożonego moralnie wiejskiego lumpa spłynie "deszcz" unijnych pieniędzy, które dodatkowo mają być wsparte dotacjami z krajowego budżetu. Nie wiem jakie doświadczenia osobiste tak rozsądnemu dotąd publicyście podyktowały tak niesprawiedliwą ocenę polskiej wsi, wiem natomiast, że jest to ocena mylna pod każdym względem.

Czy polska wieś jest biedna? Odpowiedź na to pytanie jest oczywista: polska wieś jest obecnie bardzo biedna. Stopa bezrobocia jest tu wyższa niż w mieście, poza tym na polskiej wsi istnieje jeszcze ogromne bezrobocie ukryte. Liczbę osób pozbawionych pracy można ogólnie szacować na około 2,5 mln. Gdyby założyć, że przeciętna wiejska rodzina jest 4-osobowa, daje to ogromną liczbę 7-8 mln osób żyjących właściwie nie wiadomo z czego (tylko 46% mieszkańców wsi posiada obecnie gospodarstwa rolne) lub mogących liczyć tylko na niewielkie wpływy gotówki za dorywcze, bardzo zresztą nisko opłacane prace (25-30 zł dziennie).

Tak więc co najmniej połowa mieszkańców wsi żyje obecnie w ubóstwie. I naprawdę ogromne szczęście panuje w tych wiejskich zagrodach, w których dziadek i babcia pobierają emeryturę i rentę, ale gospodarstwa z jednym emerytem też dają sobie jakoś radę. Bo często jest to 300-400 złotych miesięcznie! Żywej gotówki, dzięki której cukru nie trzeba kupować "na zeszyt".

Z badań przeprowadzonych w Polsce przez Bank Światowy wynika, że w grupie pracowników udział rodzin ubogich wynosił 11%, natomiast w grupie rolników – aż 23,3%. Udział rodzin nie osiągających tzw. minimum egzystencji wynosił odpowiednio 4,1% i 10,4%. Minimum socjalnego nie osiągnęło odpowiednio 48,8% i 64,1%.

Takie są obiektywne wyniki badań przeprowadzonych kilka lat temu. A przecież od tamtego czasu sytuacja na wsi uległa jeszcze pogorszeniu. Okazywanie teraz tym ludziom zawiści za to, że mając 3-hektarowe gospodarstwo ( w Polsce występują one najliczniej) otrzymają od Unii Europejskiej 600-700 zł rocznie (!) jest zwyczajna podłością. Teoretycznie właściciel takiego gospodarstwa powinien otrzymać około 1tys. zł, tyle, że znamy kasę Ministerstwa Finansów – pieniądze na uzupełnienie dopłat z tego źródła nieprędko do niej trafią.

Czy unijna Wspólna Polityka Rolna była ekonomicznym nonsensem? Odpowiedź na to pytanie daje to, co stało się od tamtej pory w samej Unii. Europa Zachodnia uniezależniła się od importu żywności (głównie z USA) i sama jest obecnie liczącym się eksporterem. Unijny rolnik nie jest pariasem, ale osiąga dochody porównywalne z dochodami pracowników innych działów gospodarki. Jednocześnie protekcjonizm wobec rolnictwa ani na moment nie wstrzymał tempa przemian agrarnych i dziś w krajach UE w rolnictwie pracuje średnio 4,5-5% ogółu zatrudnionych. Jednocześnie WPR stale w tym czasie ewoluowała, dostosowując się do zmieniającej się sytuacji. Nie zmieniało się w niej natomiast jedno: poziom wsparcia dla rolnictwa, które przez cały czas był bardzo, jak na polskie wyobrażenia, wysokie.

Ale jednocześnie nie było to wsparcie największe. Nie należące do UE Szwajcaria i Norwegia dotują swoje rolnictwo w stopniu prawie dwa razy wyższym niż Unia. Podobnie wysoko wspierają ten dział gospodarki Japonia i Korea Południowa.

Mądre rządy lubią rolnictwo, gdyż samowystarczalność żywnościową uważają za jeden z podstawowych warunków zachowania suwerenności państwa. Hołubią je także ze względów społecznych, gdyż następstwem nadto liberalnej polityki w dziedzinie rolnictwa jest powszechny exodus ludności ze wsi do miast i obrastanie metropolii slumsami. W krajach Unii Europejskiej udało się tego uniknąć. Rozwój tych państw przebiega w sposób w miarę zrównoważony i bez większych społecznych napięć.

O tym, czy rolnicy przepiją unijne pieniądze, nie ma nawet co dyskutować, bo procent pijących w tej grupie zawodowej jest taki sam jak w grupie górników, hutników, policjantów, lekarzy i dziennikarzy. Przypadłość ta nie zależy ani od poziomu wykształcenia, ani od miejsca zamieszkania. Można natomiast zadać pytanie, czy słusznie przyjęliśmy uproszczony system dopłat bezpośrednich, przy którym wielkość płatności nie zależy od rodzaju i skali produkcji, lecz tylko od powierzchni gospodarstwa. Zdaniem Joanny Solskiej – "Wojny chłopsko-polskie" (Polityka nr 1 z 4 stycznia) – postąpiliśmy bardzo nieroztropnie – Uproszczony system dopłat, jaki wybrał nasz rząd, wprowadza bowiem zasadę: czy się stoi, czy się leży, od hektara się należy  od 350 do 400 zł rocznie. Każdemu – niezależnie od tego, czy rolnik produkuje cokolwiek na rynek czy też wraz z rodziną zjada wszystko, co się na jego polu urodzi. Skutki będą takie, że relatywnie największe pieniądze skierowane zostaną do rolników najsłabszych – ostrzega Joanna Solska.

Otóż jest to wniosek całkowicie absurdalny, gdyż przy uproszczonym systemie dopłat bezpośrednich ponad 80% płatności przejmie 45% gospodarstw o powierzchni ponad 5 ha, natomiast tylko niespełna 20% dopłat trafi do 55% gospodarstw o powierzchni od 1 do 5 ha.

Czy taki system dopłat będzie sprzyjał zakonserwowaniu naszego skansenu w rolnictwie? Otóż, również nie, gdyż bezpośrednim następstwem wprowadzenia dopłat bezpośrednich będzie wzrost cen ziemi, a ten zawsze sprzyja przyspieszeniu przemian agrarnych. Tak jak stało się to właśnie w krajach UE, gdzie drogą ziemię opłaci się zarówno sprzedać, by stworzyć w zamian nowe miejsca pracy poza rolnictwem, jak i kupić, by prowadzić potem zyskowną produkcję rolną.

W Polsce znaczna część ludzi czerpie satysfakcję głównie z tego, że innym powodzi się jeszcze gorzej. Otóż WPR może przyczynić się do tego, że z grupy warstwy upośledzonej zacznie się powoli – bardzo powoli – wymykać liczna, choć z czasem coraz mniej liczna, grupa rolników, czy mówiąc ogólniej mieszkańców wsi. Ich sytuacja materialna będzie się poprawiać także wraz z późniejszym, również zresztą powolnym, wzrostem cen żywności.

Co "gorsza", podstawowe decyzje w sprawie polskiego rolnictwa będą odtąd zapadać w Brukseli, która jest dość głucha na biadolenia "inteligentów", gdyż ma własny, sprawdzony osąd w tych kwestiach. Unii Europejskiej, która prawo do dopłat bezpośrednich przyznaje każdemu, kto ma minimum 0,3 ha użytków rolnych, nie da się zbajerować krzykiem, że utrwala w ten sposób rolniczy skansen. Bruksela wie, że rolnik mający taką nieruchomość nie wystąpi z wnioskiem o dopłaty rzędu kilkudziesięciu euro rocznie, skoro w takich np., Niemczech za zamiatanie ulic otrzyma 1 tys. euro miesięcznie. Więc może zacząć od tego? Wówczas można nawet postawić warunek – będziesz zamiatał, jeśli pozbędziesz się gospodarstwa. W Polsce poszłoby na to ponad 95% rolników.

Artykuł autorstwa Edmunda Szota pochodzi z Rzeczpospolitej z 17.01.2003 r.


POWIĄZANE

W ostatnich latach przemysł rozrywkowy w Polsce przechodzi dynamiczne zmiany. Dz...

W dzisiejszym świecie, w którym technologia jest nieodłącznym elementem życia co...

W dzisiejszym świecie zmiany w gospodarce zachodzą w zastraszającym tempie. Prze...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)Pracuj.pl
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę