Miało być tak, że po inicjatywie posła Stanisława Kalemby (PSL) i spotkaniu się w marcu br. z Polską Izbą Ubezpieczeń oraz trzema głównymi graczami na tym rynku - PZU, Concordią i Towarzystwem Ubezpieczeń Wzajemnych oraz po przedłożeniu poselskiego projektu ustawy w sprawie ubezpieczeń od klęsk upraw rolnych rolnicy mieliby, po uchwaleniu ustawy, korzystniejsze warunki do zabezpieczania się np. przed klęską suszy. Inne rozwiązanie - przygotowanie projektu rządowego - zaproponował jednak Kazimierz Plocke - sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa. I nic nie zapowiada, by na najbliższym posiedzeniu Sejmu - już w przyszłym tygodniu - sprawa ruszyła do przodu.
Oburza takie podejście do sprawy posła Henryka Kowalczyka (PiS), bo pomny doświadczeń z lat ubiegłych, uznaje temat za nader pilny. A chodzi o prostą, wydawać by się mogło, kwestię - podniesienia górnej stawki ubezpieczeń z 3,5 do 6%. W czym rzecz? Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo że idzie o pieniądze.
Na 30 firm ubezpieczeniowych działających na naszym rynku tylko trzy, wymienione wyżej, są zainteresowane podjęciem się ubezpieczania upraw jeśli będą gwarancje i odpowiednio wysoka składka.
Jak wylicza poseł Kalemba potrzeba na ten cel - bagatela - 500 mln zł. Skąd je zdobyć - potrzebny jest montaż finansowy - udział jakby trzech stron - rządu (dopłata z budżetu), rolników (składki) i dopłaty z funduszy unijnych w ramach wspólnotowej polityki rolnej. Istnieje też potrzeba uproszczenia sposobu obliczanie szkód np. na wzór austriacki, gdzie w każdym regionie dokonuje się szacunku po obliczeniu sumy opadów itp. W Austrii nikt nie "biega" po polach i wszystkie strony są zadowolone. Słowem posłowie czekają na ruch ze strony rządu. Pytanie - kiedy to nastąpi, bo za chwile będzie za późno na ubezpieczenia tegorocznych, przyszłych plonów?