Tylko 3 proc. naszych zakładów mięsnych i 15 proc. mleczarni spełnia europejskie standardy, ale i tak jest lepiej, niż można się było spodziewać - twierdzą specjaliści.
Mijający rok jest dla polskiego przemysłu spożywczego udany. Wzrost produkcji, w cenach stałych, sięgnie 5 proc., głównie dzięki uprzemysłowieniu uboju, przemiału zbóż i wzrostowi produkcji wódek oraz chipsów i frytek.
Jeszcze większy był wzrost nakładów inwestycyjnych. W 2003 r. wyniesie 1,7-1,8 mld USD, o ok. 40 proc. więcej niż w 2002 r. To rekord, bo najwyższe dotychczas wyniki to 1,5 mld USD. Wyjątkowo dużo inwestuje się u nas w przemysł paszowy i mięsny - tu nakłady są ponad dwa razy wyższe niż w 2002 r. - oraz w mleczarstwo - wzrost o ponad 50 proc. Zdaniem specjalistów, to te dwie branże są ważne na pół roku przed akcesją z UE. - Spośród 3326 zakładów mięsnych działających w kraju uprawnienia do eksportu na teren wspólnoty ma tylko 97, czyli niespełna 3 procent - mówi prof. Stanisław Zięba ze Związku Producentów, Eksporterów i Importerów Mięsa. Nieco lepiej ma się sytuacja w mleczarstwie. Standardy europejskie spełniają 52 mleczarnie, czyli ok. 15 proc.
Po integracji z Unią Polska będzie szóstym producentem żywności we wspólnocie. Nasza produkcja żywnościowa to ok. 8 proc. produkcji UE. Zatrudnienie w Polsce w tym segmencie to 20 proc. unijnego.
Co zatem zrobić, by z powodzeniem konkurować na europejskich rynkach? Postawić na marketing, reklamę i promowanie naszych marek. - To najsłabszy obszar naszej produkcji spożywczej - uważa prof. Zięba. - Naszych produktów nie wypromuje facet w gumiakach, który zatrudnia na czarno Białorusinów i prowadzi tak naprawdę półlegalną produkcję - dodaje. Zdaniem ekspertów, reklamą naszej żywności w UE powinny się zająć organizacje zrzeszające producentów, a państwo może jedynie je wspierać.