W Medzilaborcach Gminna Spółdzielnia Samopomoc Chłopska z Komańczy otworzyła pierwszy polski sklep spożywczy na Słowacji. To odpowiedź na ogromne zainteresowanie naszych południowych sąsiadów produktami z Polski. - To strzał w dziesiątkę - mówi Bogdan Wancewicz, prezes GS SCh.
Dwa tygodnie handlu i już wiadomo: trzeba zrezygnować ze sprowadzania pieczywa, a zrobić wszystko, żeby na półkach znalazły się sery i twarogi z Polski. Tak można by podsumować działalność pierwszego polskiego sklepu otwartego na Słowacji.
Pan Michał Pira mieszka pod Medzilaborcami, ale dosyć często przyjeżdża na zakupy do polskiego sklepu. - To je dobre! - mówi. I ma na myśli nie tylko jakość wyrobów i ceny, ale również i to, że taki sklep powstał. - W innych sklepach nie mają już o, tak! - i kciukiem pokazuje powyżej nosa. Musieli trochę obniżyć ceny. Poza tym ludzie są zadowoleni, bo nie muszą już jeździć na zakupy do Polski - dodaje.
Z Medzilaborców do przejścia granicznego Radoszyce-Palota jest 11 km, stamtąd już bliziutko do Komańczy. Bliżej niż do Humennego. Ruch w sklepach w okolicach Komańczy i Sanoka na dobre zaczął się w ubiegłym roku. W lutym polsko-słowackie przejście graniczne Radoszyce-Palota stało się międzynarodowe i można przekraczać je również samochodem. Słowacy stali się częstymi gośćmi w Komańczy.
- Obserwowaliśmy, co kupują, i okazało się, że najlepiej idą produkty spożywcze. Pomyśleliśmy, że jak ktoś będzie sprytny, to otworzy sklep na Słowacji z naszą żywnością i przejmie nam klientów. A czemu to nie mielibyśmy być my? - wspomina Bogdan Wancewicz, prezes GS SCh w Komańczy. Wybór padł na Medzilaborce, bo miasto leży blisko granicy, a ze względu na muzeum Andy'ego Warhola jest atrakcyjne turystycznie. Na dodatek nie ma tam dużych sklepów, a te, które są, pracują jak za czasów socjalizmu. To, co prezes przeczuwał, potwierdzili spece od marketingu z krośnieńskiej firmy Carment, z którą GS w Komańczy współpracuje. Pierwszą lokalizacją sklepu miał być stary dworzec kolejowy, ale okazało się, że trzeba by pokonać zbyt wiele przeszkód architektonicznych i sanitarnych. - Zdecydowaliśmy się wynająć lokal od Wietnamczyka mieszkającego w Medzilaborcach - wyjaśnia prezes Wancewicz.
Pierwszy na Słowacji polski sklep został otwarty dwa tygodnie temu, w sobotę 13 maja. - Nie jestem przesądny. 13 maja kojarzy mi się bardziej z rocznicą zamachu na Jana Pawła II niż z pechową trzynastką - mówi Przemysław Masio, kierownik sklepu. Na otwarcie sklepu niecierpliwie czekali mieszkańcy Medzilaborców. Ludzie prawie bili się o koszyki, a porządku pilnowało dwóch ochroniarzy. - Ograniczyliśmy liczbę wózków i koszyków, bo baliśmy się, że sobie nie poradzimy - wspomina Masio.
- Największym zainteresowaniem cieszyło się mięso. Mieliśmy promocyjne ceny, ale nie tylko dlatego był taki ruch. Postawiliśmy na różnorodność. Mamy świeży drób, a przebojem handlowym są kości kulinarne. W ciągu dwóch tygodni przekonaliśmy się, że znakomicie sprzedają się także różne wędzonki: żeberka, nóżki wieprzowe, kości - mówi prezes GS. Świeże mięso jest w ciągłej sprzedaży, jeden z polskich producentów dowozi je codziennie. Klient z Polski rozpozna na witrynie: salami z Dębicy, nasze szynki różnego rodzaju i dobrze znaną kiełbasę zwyczajną (po słowacku - obyczajna) oraz pasztetowe. Drobiowa - tu nazywa się hydlinowa. Obok typowe słowackie przysmaki - wędzona słonina i biały ser, który smakuje trochę jak feta. Na półkach przeważa towar wyprodukowany na Słowacji. - Chcemy, żeby klienci mieli również produkty, do których są przyzwyczajeni, by jak przyjdą po polskie mięso, mogli kupić również i coś innego - mówi.
- Dowożone było również pieczywo, ale prezes zdecydował, że rezygnujemy z tego. Nie opłaca się. Miejscowi piekarze obniżyli ceny - dodaje Przemysław Masio.
- Wielu klientów jednak nadal jeździ do Komańczy po sery, twarogi i jogurty - mówi jedna ze sprzedawczyń.
Prezes Wancewicz bardzo ubolewa z tego powodu, bo polski nabiał miał być mocną stroną sklepu. - Mleczarnie w Sanoku i Jasienicy nie mają jeszcze unijnych testów, a do Trzebowniska trochę za daleko. Ale liczę, że wkrótce uda nam się i ten problem rozwiązać - obiecuje prezes GS.
Sklep ma ponad 200 m kw. powierzchni i znajduje się przy głównej ulicy Medzilaborców - Andy'ego Warhola. Do muzeum twórcy pop- artu jest kilkaset metrów. - Przyjechaliśmy na wycieczkę, jesteśmy z Ustrzyk Dolnych - mówią spotkane w sklepie dzieci. Sprawdzają się więc nadzieje prezesa Wancewicza, że do sklepu będą również zaglądać turyści, choć przed sezonem wakacyjnym w Medzilaborcach jest ich jeszcze niewielu. W mieście mieszka sporo Romów, w pierwszych dniach to oni byli głównymi klientami sklepu. - Słowacy nas omijali. Baliśmy się, że będą nas bojkotować, ale teraz już się to zmieniło. W kolejce po mięso stoją obok siebie i Słowacy, i Romowie - dodaje Przemysław Masio.
Czy założenie sklepu na Słowacji było dobrym pomysłem? - Byłem i jestem nadal przekonany, że tak. Nie zrobiliśmy tego w ciemno, były przecież przeprowadzone badania marketingowe. Powinniśmy się utrzymać na rynku. I muszę się pochwalić: mamy propozycje, żeby założyć kolejne sklepy. Ze Stropkowa, Sniny. Na razie jednak trochę z tym poczekamy - stwierdza Bogdan Wancewicz.