Jesteśmy jednym z najtańszych krajów w Europie, a stać nas na mniej niż Czechów czy Niemców - Informuje Dziennik Gazeta Prawna. DGP porównał ceny w pięciu państwach należących do Unii Europejskiej: Polsce, Czechach, Hiszpanii, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Okazuje się, że zdecydowana większość towarów jest u nas tańsza niż na Zachodzie.
Mamy tanie jedzenie, niedrogie samochody, ceny naszych mieszkań niejeden Europejczyk uznałby za wyjątkowo atrakcyjne, a nasza benzyna po niecałe 6 zł wręcz budzi u innych zazdrość. Brzmi niewiarygodnie, ale to prawda.
Koszyk najpopularniejszych artykułów spożywczych i kosmetycznych kosztuje w polskim markecie 147 zł i jest o trzy złote tańszy od czeskiego. Na Wyspach za podobne towary trzeba zapłacić ponad 250 zł, a w Niemczech powyżej 180 zł. Różnice cenowe widać także w salonach samochodowych. Skoda octavia z silnikiem 1.2 TSI nad Wisłą kosztuje 61 800 zł, podczas gdy w swojej ojczyźnie – po przeliczeniu według aktualnego kursu korony czeskiej – o 6 tys. zł więcej. W dodatku jej zatankowanie do pełna najtańsze będzie także w Polsce, bo u nas litr benzyny kosztuje średnio 5,84 zł, podczas gdy u naszych południowych sąsiadów – 6,3 zł. Najwięcej płacą Brytyjczycy – 7 zł za litr bezołowiowej 95.
Produkty i usługi, które są u nas tańsze niż na Zachodzie, można by wyliczać długo. – Mamy jeden z najtańszych w całej Unii sprzęt AGD – zauważa Wojciech Konecki ze stowarzyszenia CECED zrzeszającego producentów tego sprzętu. Podobnie jest z elektroniką.
Ale polskiemu konsumentowi wcale nie jest do śmiechu, bo i tak zarabia za mało w stosunku do tego, co ile kosztuje.
Im większy zakup, tym bardziej mamy pod górkę – gdyby przeciętny Polak dostawał do ręki średnią pensję brutto i odkładał ją w całości na 50-metrowe mieszkanie w stolicy, jego szczęśliwym właścicielem stałby się dopiero po 10 latach. Dla porównania Brytyjczyk na podobne lokum w Londynie odkładałby 6,5 roku, a Niemiec w Berlinie – zaledwie 3 lata.
W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak zapytać o zdanie ekspertów. I tu zaskoczenie – radzą, żebyśmy nie marudzili. – Nasza siła nabywcza i tak znacząco się poprawiła w ciągu ostatnich lat. Mieliśmy realny wzrost PKB, płac i dochodów. Wszystko to doprowadziło do wzrostu konsumpcji – tłumaczy dr Jakub Borowski, główny ekonomista Kredyt Banku.
Jego optymizm ma solidne fundamenty. Z danych GUS wynika, że w 1995 r. średnia płaca brutto wynosiła 700 zł, podczas gdy w ubiegłym roku było to już prawie 3400 zł. W tym samym czasie ceny towarów i usług poszybowały w górę o 186 proc. Stać nas zatem na coraz więcej, tyle że nadal wydajemy nieporównywalnie mniej niż inne kraje. Instytut GfK Polonia wyliczył, że w tym roku Polacy przeznaczą na zakupy 906,6 mld zł, czyli po niecałe 24 tys. zł na osobę. W tym samym czasie Hiszpanie, których kryzys ciągle trzyma za gardła, wydadzą – po przeliczeniu według kursu euro z 5 kwietnia – 4 bln zł, czyli po około 85 tys. zł na osobę.
Czy my kiedykolwiek będziemy dysponowali taką gotówką na zakupy? – Tak, choć minie jeszcze sporo czasu. Średnią unijną dogonimy za co najmniej 15 lat, a dobicie do poziomu Niemiec zajmie nam kolejną dekadę – szacuje dr Borowski. Na razie niektórzy Polacy znaleźli inny sposób na zwiększenie swojej indywidualnej siły nabywczej – wyjechali na Zachód do pracy, lecz na zakupy przyjeżdżają do kraju. Innymi słowy – zarabiają dużo, ale kupują tanio.
Na zakupy Polak wydaje 24 tys. zł rocznie. Hiszpan – 85 tys. zł
8972689
1