Chociaż 100 tys. mieszkańców Opolszczyzny pracuje za granicą, a co dwudziesty obywatel z innych województw jeździ „na saksy”, bezrobocie mamy wciąż wysokie. Aby zahamować jego wzrost, należałoby w tym pięcioleciu tworzyć co roku 200 tys. nowych miejsc pracy. Później wyż demograficzny da jeszcze znać o sobie falą absolwentów wyższych uczelni. Żeby wszyscy oni mieli w kraju zatrudnienie, w latach 2005–2010 musiałyby powstać co najmniej 2 mln miejsc pracy.
Nie jesteśmy przyzwyczajeni do masowej emigracji zarobkowej jak Filipińczycy i szkoda, żeby młodzi, dobrze wykształceni Polacy marnowali swój talent wykonując licho płatne zajęcia. Przed losem gastarbeitera mogą ich uchronić tylko inwestycje. Niewiele da się sfinansować własnym sumptem, konieczny jest dopływ kapitału z zewnątrz. Chcąc przyciągnąć inwestorów stworzono u nas Specjalne Strefy Ekonomiczne. Przysługują w nich zwolnienia i ulgi podatkowe. Państwo zrzekając się części należnych mu dochodów, w istocie dotuje powstające tam miejsca pracy.
Tak jest np. w Łodzi, której SSE upodobały sobie koncerny z branży sprzętu gospodarstwa domowego. Włoski Merloni produkuje w niej już kuchenki i zaczął budowę fabryki lodówek. Bosch Siemens wytwarza pralki automatyczne i zmywarki do naczyń. Firma Gillette ogłosiła, że wybuduje za 128 mln eurofabrykę maszynek do golenia, a niemiecki Haering utworzy centrum mechaniki precyzyjnej.
W Europie Zachodniej robocizna stała się droga, więc szuka się krajów, gdzie siła robocza ma mniejsze wymagania. Przenoszeniu produkcji za granicę sprzeciwiają się związki zawodowe. Transfer może z czasem ulec zahamowaniu. W Niemczech załogi dwóch fabryk Siemensa „przyciśnięte do muru” zgodziły się na wydłużenie tygodnia pracy z 35 do 40 godzin, bez dodatkowego wynagrodzenia. Aby tylko nie doszło do przeniesienia produkcji na Węgry i zwolnienia 2 tys. osób.
Likwidacja fabryki i odtwarzanie jej gdzie indziej to kosztowne przedsięwzięcie. Dużo łatwiej jest wyprowadzić usługi pomocnicze. Niemiecka Lufthansa uruchomiła rok temu w Krakowie swój ośrodek księgowości, który docelowo zajmie się rozliczaniem sprzedaży biletów tego przewoźnika w całej Europie z wyłączenim RFN. W Łodzi działa od ub. roku centrum usług finansowo-księgowych holenderskiego Philipsa, mające za dwa lata obsługiwać ponad 100 spółek tej firmy w 20 krajach. Będzie wtedy zatrudniać ponad 500 osób. Zastąpi analogiczne centrum w stolicy Irlandii, Dublinie. Tamto przestanie istnieć, bo jego utrzymanie zbyt wiele kosztuje. A w Polsce kwalifikacje personelu są równie wysokie, zaś płace o połowę niższe.
Koszt nowego miejsca pracy w usługach jest zwykle dużo mniejszy niż w produkcji. Warto ukierunkować subwencje państwowe właśnie na ten sektor, by możliwie wielu osobom dopomóc w uzyskaniu zatrudnienia. Sam rynek krajowy nie wygeneruje wielkiego popytu na usługi, ale mamy dostęp do rynku UE. Trzeba iść szlakiem, który wcześniej przetarły nasze stocznie remontowe, pracownie konserwacji zabytków, zakłady naprawcze taboru kolejowego. Chodzi o bardzo szeroką ofertę, obejmującą m.in. transport, usługi budowlane, agroturystykę, tworzenie oprogramowania dla komputerów.
Inwestorzy zagraniczni sadowią się przeważnie w dużych aglomeracjach miejskich, ze względu na lepszą infrastrukturę i udogodnienia cywilizacyjne. Szczególne wzięcie ma Warszawa, gdzie inwestycje na 1 mieszkańca wynoszą ok. 12 tys. zł rocznie, podczas gdy w Radomiu 200–300 zł. Dobrze, że centra usług księgowo-finansowych powstają również w Lublinie i Olsztynie. Ale najlepszą dla nich lokalizacją byłyby miasta powiatowe. Tam bowiem wielu młodych ludzi z dyplomami wyższych uczelni daremnie poszukuje pracy. Są pełni zapału, inteligentni, pomysłowi. Mogliby stanowić cenny narybek dla firm o światowej renomie. Ktoś jednak musi przekonać zagranicznych bossów, że takie miasta jak Nowy Sącz, Zamość, Ełk, Szczecinek nie są głuchą prowincją, mają swój urok i walory.