Cały południowy Bałtyk został objęty satelitarnym dozorem. Porozumienie w tej sprawie podpisali przedstawiciele Urzędu Morskiego w Gdyni oraz szwedzkiej straży przybrzeżnej - informuje "Głos Szczeciński".
Taki monitoring prowadzi już wiele krajów europejskich (Niemcy, Duńczycy, Szwedzi i Finowie), a przystąpienie do niego Polski możliwe jest dzięki pilotażowemu programowi finansowanemu przez UE. Potrwa kilka miesięcy, potem musimy podjąć decyzję o ewentualnej kontynuacji. Roczny koszt to 100 tys. zł.
Zanieczyszczenia wykrywa szwedzki satelita Enivsat. W razie stwierdzenia brudnej wody, alarmowane są szwedzkie i polskie służby morskie. "Po otrzymaniu takiego sygnału na miejsce wyślemy samolot, który dokładnie zlokalizuje i obejrzy zanieczyszczony obszar" - tłumaczy Wojciech Drozd z Urzędu Morskiego w Gdyni. "Przy monitoringu satelitarnym wykrycie sprawcy zanieczyszczenia nie stanowi problemu" - dodaje.
Zdaniem ekologów, system monitorowania satelitarnego ma przynieść same korzyści. Armatorzy nie będą już bezkarnie wlewać szamba do Bałtyku, a gdy to uczynią, zapłacą wysokie kary. Ekologiczni piraci działający w polskiej strefie Bałtyku byli dotąd niemal bezkarni. Wpadało 7 na 100. Jak dotąd rekordową karę za zanieczyszczenie Bałtyku - 600 tysięcy dolarów - zapłacił kilka lat temu jeden z armatorów greckich.