Co czwarty pracownik Fabryki Wódek "Polmos" w Łańcucie może wkrótce stracić etat. Taką informację karaibski właściciel firmy przesłał już do Powiatowego Urzędu Pracy. Dla miasta w którym zlikwidowano ostatnio dwa inne duże zakłady może to oznaczać katastrofę. Nic więc dziwnego, że w Łańcucie prawie każdy pyta: czy zamykanie firm i zwalnianie ludzi to skutek nieudanej prywatyzacji?
Łańcucki Polmos zatrudnia teraz około 250-ciu osób. Rok temu firmę sprzedano inwestorowi z Karaibów. W pakiecie socjalnym zapewnił, że przez co najmniej półtora roku nikt nie zostanie zwolniony z zakładu. Stało się inaczej. Od listopada do stycznia przyszłego roku pracę straci dziesięć procent załogi. Z pisma dyrekcji Polmosu do łańcuckiego pośredniaka wynika jednak, że może to być nawet siedemdziesiąt osób. Mimo usilnych starań nie udało nam się dzisiaj skontaktować z dyrekcją firmy żeby porozmawiać o przyczynach zwolnień i pakiecie socjalnym. Nieuchwytni byli też przedstawiciele związków zawodowych. Rozmawiać chciał za to burmistrz miasta, który już kilka miesięcy temu sceptycznie wypowiadał się o sprzedaży łańcuckiej fabryki. Teraz jego obawy potwierdziły się. Bezrobocie w mieście już wynosi około siedemnastu procent, a mieszkańcy wciąż pamiętają likwidację innych dużych zakładów: odzieżowego i browaru. Dla mieszkańców Łańcuta decyzja o zwolnieniach jest zaskakująca, bo wyroby z logo łańcuckiego Polmosu znane są na całym świecie. Między innymi w Stanach Zjednoczonych i Azji.