Żaden polski rolnik nie otrzyma odszkodowania za uprawy zniszczone przez tegoroczną suszę. Od tego kataklizmu nie można się było ubezpieczyć, bo towarzystwa argumentują, że susza w naszym kraju jest zjawiskiem niemal pewnym i nie podlega ubezpieczeniu
Wicepremier i minister rolnictwa Andrzej Lepper zapowiedział w sobotę wprowadzenie obowiązkowych polis dla rolników na wypadek klęsk. Zagroził nawet zerwaniem koalicji, jeżeli w przyszłorocznym budżecie nie znajdą się pieniądze na dopłaty do tych ubezpieczeń. Nie jest to pomysł nowy. Podobny system politycy obiecywali już przed 10 laty. Do dziś nie został on jednak wprowadzony.
Lepper wyjaśniał rolnikom w gospodarstwie położonym niedaleko Studzieńca w Lubuskiem, gdzie przyjechał przekonać się o stratach spowodowanych przez suszę, że przeprowadził już wstępne rozmowy w rządzie. Dotyczyły one kosztów, jakie ponosiłoby państwo w związku z ubezpieczeniami.
- Ze wstępnych szacunków wynika, że potrzeba na to co najmniej 300 milionów złotych - powiedział. Dodał, że chciałby, aby ubezpieczenia powszechne zostały wprowadzone w przyszłym roku. Strach ubezpieczycieli przed suszą
Dlaczego ubezpieczyciele boją się suszy? Piotr Narloch, prezes Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych Concordia, wyjaśnia, że polisy od ryzyka suszy mogą być bardzo groźne dla kondycji finansowej towarzystw. Argumentuje, że Polska jest krajem, w którym 80 procent gruntów ornych stanowią gleby lekkie, narażone na niedobór wody. Do tego dochodzi zła melioracja. - Ogromny wpływ ma tu również kultura agrotechniczna, która w Polsce nie jest wysoka. A okazuje się, że jeżeli zboże posiane zostanie o tydzień za późno, to rośnie ryzyko strat w wyniku suszy - tłumaczy. Concordia od lat prowadzi badania, jak również korzysta z doświadczeń swoich niemieckich akcjonariuszy, nad zależnościami między rodzajem upraw a glebami, na których rosną.
Podobnie do problemu ubezpieczania od skutków suszy podchodzą inne towarzystwa. Dlatego nawet jeżeli ktoś uparł się, by ubezpieczyć w Polsce uprawy od suszy, to albo od razu spotykał się z odmową, albo firma ubezpieczeniowa wyliczała mu tak wysoką składkę, że rezygnował. Od suszy nie chcą też chronić reasekuratorzy.
Dopiero przed dwoma tygodniami pojawiły się w Polsce polisy chroniące zwierzęta i plony między innymi od skutków suszy. Tym razem do składek dopłaca państwo. W tegorocznym budżecie na ten cel zarezerwowane miało być 55 milionów złotych. Do programu przystąpiło pięć firm: PZU, Warta, Allianz, Concordia i Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych, czyli te, które najbardziej liczą się na rynku ubezpieczeń rolnych w naszym kraju. Ich przedstawiciele mówią, że zainteresowanie nową ofertą jest spore, jednak polisy kupione teraz nie obejmują odszkodowań za uprawy zniszczone przez tegoroczną suszę. - To tak, jakby chcieć ubezpieczać samochód od wypadku, który już nastąpił - tłumaczy przedstawiciel jednej z firm.
Odszkodowania za pożary
Polscy rolnicy natomiast dostaną od firm ubezpieczeniowych odszkodowania za spalone uprawy, oczywiście jeżeli wcześniej wykupili polisy chroniące od skutków pożarów. Towarzystwa już teraz mówią o wzroście liczby zgłoszeń pożarów na polach. Jednak według szacunków branży w Polsce ubezpieczona jest mniej niż jedna dziesiąta upraw (na 13 milionów hektarów upraw ubezpieczony jest jeden milion hektarów).
Zainteresowanie rolników ubezpieczaniem upraw (dotychczas polisy obejmowały takie kataklizmy, jak ogień, huragan, grad, przymrozki wiosenne, powódź, plaga gryzoni, lecz nie suszę) jest niewielkie. W PZU, które zbiera około 80 procent składki z tego typu polis, uprawy ubezpiecza corocznie jedynie 30 - 40 tysięcy rolników, czyli około 2 procent ogólnej liczby polskich gospodarstw. - I to w bardzo ograniczonym zakresie, bo przede wszystkim od gradobicia - zaznacza Michał Witkowski, rzecznik PZU. Wyjaśnia, że w jego firmie nie widać wzrostu zainteresowania rolników ubezpieczeniami upraw. Nieco większe, ale krótkotrwałe zainteresowanie było jedynie po powodzi w 1997 roku.
Z informacji "Rz" wynika, że w ubiegłym tygodniu powstał specjalny zespół złożony z pracowników resortu rolnictwa i Polskiej Izby Ubezpieczeń, który ma zająć się pracami nad systemem ubezpieczeń od klęsk. Najbardziej zaawansowane prace nad podobnym projektem były w 2000 roku. Wówczas proponowany system finansowany był w połowie ze składek rolników i w połowie z dotacji budżetowej. Dopłaty z budżetu miały wynieść 150 milionów złotych, a cena polisy jeden procent od sumy, na jaką ubezpieczone zostaną uprawy. Specjaliści z branży argumentowali, że to nierealne, gdyż w praktyce te polisy są droższe. Według towarzystw zarówno składka, jak i budżetowa dotacja musiałyby być co najmniej 2 - 3-krotnie wyższe.