Osoby z Europy Środkowo-Wschodniej, najczęściej Polacy, są wykorzystywani w pracy w Belgii z powodu pomijania przepisów i rejestrowania firm za granicą, zwłaszcza w Luksemburgu - pisze w poniedziałek "La Libre Belgique".
Przedsiębiorcy wykorzystują różnice przepisów, kłopoty z wytropieniem transgranicznych przypadków łamania prawa przez spółki zarejestrowane poza granicami Belgii, a ponadto zagubienie, brak znajomości języka i uprawnień pracowników z krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Najprawdopodobniej większość z nich to Polacy. Jednak według wstępnych danych wiele z tych nadużyć pozostaje długo nieujawnionych, ponieważ wykorzystywani pracownicy nie chcą lub nie potrafią się poskarżyć - pisze "La Libre Belgique".
Pracodawcy łamią belgijskie przepisy, zmuszają ludzi do pracy w nadgodzinach i bardzo ciężkich warunkach, pozbawiają ich osłon socjalnych i nie wypłacają pensji minimalnych. Udaje im się długo skrywać takie procedery, ponieważ ich spółki rejestrowane są w innych krajach, najczęściej w Luksemburgu; dwie trzecie wykorzystywanych pracowników rejestrowanych jest właśnie tam. Pracownicy rejestrowani są też np. w Holandii czy Rumunii.
Z 219 osób "oddelegowanych" w ten sposób do pracy z Luksemburga od początku tego roku do września 60 proc. stanowili Polacy, 20 proc. Węgrzy, reszta pochodziła z Rumunii i Francji. Szczególnie nieuregulowana pozostaje sytuacja w przemyśle spożywczym, a zwłaszcza w belgijskich rzeźniach, gdzie pracuje wielu Polaków - donosi "La Libre Belgique".
W rozmowie z PAP twórca jednego z belgijskich portali polonijnych powiedział, że znane mu są przypadki takich prawnych manipulacji; pozwalają one np. zorganizować Polakom zatrudnienie poprzez spółkę z siedzibą w Niemczech, dającą pozwolenia na pracę w krajach Beneluksu i we Francji. W efekcie - jak mówi rozmówca PAP - np. polscy kierowcy czasem pracują według stawki 1 euro za kilometr, podczas gdy Belgowie otrzymują 2-3 euro.
"Takie przypadki są bardzo częste" - ocenił przedstawiciel polonijnego portalu, który pragnął zachować anonimowość. Jak podkreślił, jest pewien, że praktyka taka jest zwłaszcza powszechna w przedsiębiorstwach budowlanych, w których często pracują Polacy.
Sposoby omijania przepisów są różne i czasem polegają na tworzeniu fikcyjnego bytu gospodarczego. Polega to na tym, że kilku pracowników oficjalnie zakłada spółdzielnię - jak to było np. w opisywanym przypadku pięciu Rumunów. Teoretycznie daje im to udziały w spółce, a w praktyce ci "udziałowcy" są całkowicie zdani na łaskę zatrudniającego ich w Belgii przedsiębiorcy - pisze belgijski dziennik.
Inna grupa, która narażona jest na oszustwa, to "osoby oddelegowane" przez spółki macierzyste, których siedziby znajdują się poza granicami Belgii. Proceder jest legalny, ale inspekcje socjalne badające warunki pracy tych osób "w delegacji" dowodzą, że ludzie ci w praktyce znajdują się w "prawnej pustce" i otrzymują zaniżone wynagrodzenia.
Luc De Valck, przedstawiciel największego w Belgii związku zawodowego CSC, powiązanego politycznie z chrześcijańską demokracją i grupującego pracowników sektora żywnościowego i usług, wyjaśnia sytuację osób zatrudnianych w sposób nieuregulowany w ten sposób: jeśli trafiają na pracodawców pozbawionych skrupułów, to "albo akceptują to, co się im proponuje, albo nie dostają nic".
Liczba przypadków, w których pracownicy z Europy Środkowo-Wschodniej padają ofiarą regularnych nadużyć, jest duża. Często zresztą dotyczy to osób, które są zatrudnione, oficjalnie przysługują im wyższe pensje i lepsze prawa - zaznacza "La Libre Belgique".
Rząd w Brukseli powinien mieć możliwość ukrócenia praktyk polegających np. na fikcyjnym "oddelegowywaniu" pracownika do Belgii - podkreśla belgijska gazeta. Niepokojące jest według niej to, że współpraca państw europejskich, która powinna w tym pomóc, jest w powijakach, wymiana informacji skąpa, ofiary nadużyć często bezbronne, bo nie znają języka pracodawcy, a wreszcie spółki "zasłony dymne" fałszujące dane o zatrudnieniu oficjalnie znikają, zanim dochodzenie w ich sprawie da jakiekolwiek rezultaty.
5610967
1