- To prawdziwa masakra - mówi prezes opolskich pszczelarzy. W niektórych pasiekach zimy nie przetrwała ani jedna pszczela rodzina.
Choć już maj, ule na Opolszczyźnie świecą pustkami. - Straty sięgają przeciętnie 60 proc., ale są pasieki kompletnie opustoszałe. To katastrofa dla pszczelarzy, wielu grozi bankructwo - mówi Zdzisław Gmyrek, prezes Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy w Opolu.
Zdaniem pszczelarzy winna nie jest jednak mroźna zima. - Główną przyczyną jest zły lek przeciw warozie, wyprodukowany przez Biovet-Puławy, zamówiony przez pszczelarzy. Producent twierdził, że jego skuteczność sięgała 90 procent, a ja obawiam się, że nie sięgała nawet 40 procent - uważa Gmyrek. Tłumaczy, że waroza to roztocze, które powoduje, iż pszczele matki składają zbyt długo jajeczka, a pszczoły, opiekując się nimi, zamiast wypoczywać zimą, giną z przemęczenia.
- Nie będzie więc miodu od naszych pszczelarzy. Jak znam życie, przy braku krajowego, handlowcy sprowadzą kiepskiej jakości miód z krajów Trzeciego Świata. Przy takiej konkurencji nie możemy zresztą sprzedawać zbyt drogo. To grozi nam bankructwem - kwituje prezes. Nie widzi zresztą na razie pomysłu, jak pomóc hodowcom w regionie. - Najpewniej zażądamy przed sądem od Puław odszkodowania za wyprodukowanie nieskutecznego leku, ale jak to w Polsce bywa, nie wiem, czy wygramy, a najważniejsze, kiedy uda się wyegzekwować odszkodowanie - informuje.
Pszczelarzom odmówiła również pomocy Agencja Rynku Rolnego. - Powiedzieli, że o środki na zakup rodzin pszczelich powinniśmy się starać wcześniej. A tego nie zrobiliśmy, bo nikt nie przewidział, że lek nie zadziała - dodaje prezes.
Teraz pszczelarze, których pasieki ocalały, być może nieco pomogą tym, którzy stracili pszczoły, ale to może potrwać. - A tragedia polega na tym, że niektórzy z nas utrzymują z pszczół swoje rodziny - podsumowuje Gmyrek.