Mieszkańców wsi Buków pod Raciborzem opanowała psychoza strachu. We wsi grasuje seryjny podpalacz, który puścił z dymem już sześć stodół.
- Cud, że nie ma ofiar w ludziach - komentują mieszkańcy. Ostatni raz przestępca zaatakował w minioną środę, podpalając stodołę państwa Marii i Henryka Czornych przy ul. Długiej. Dwa tygodnie temu spłonęła stodoła ich sąsiada.
- Na dachu naszej stodoły z dachówek ułożony był krzyż. Myślałam, że nas ochroni - płacze pani Maria. - Ten bandyta podłożył ogień przed 22.00. Gdyby trochę później, byłoby po nas. Stodoła blisko domu - dodaje łamiącym głosem pan Henryk.
Nie było czego ratować
Choć od tragedii minęło kilka dni, gospodarze nadal nie potrafią się otrząsnąć. Cały czas biorą środki uspokajające.
- Ile człowiek może znieść! Najpierw powódź, potem tornado, a teraz jeszcze podpalacz. Dobrze, że ludzie pomagają - mówi Henryk Czorny. Pobliskie firmy budowlane bezinteresownie wywożą rumowisko. Wczoraj na podwórzu uwijała się koparka, zbierając spalone resztki. - Są jeszcze ludzie na tym świecie - komentuje Czorny.
Ogień pojawił się kilka minut przed 22.00, gdy gospodarze kładli się spać. - Wstałam z łóżka, a na podwórzu jasno jak w dzień - pani Maria nie potrafi powstrzymać płaczu. - Wyszliśmy na zewnątrz, a tam ogień wszędzie. Nie było co ratować - mówi.
Jest przekonana, że gdyby podpalacz zaatakował godzinę później, spłonąłby cały dom zbudowany w bezpośrednim sąsiedztwie. - Wszyscy mogliśmy zginąć. A kto da mi gwarancję, że bandyta nie wróci i nie spali nas? - pyta retorycznie zdenerwowana kobieta.
Widziałem podpalacza
Pierwszy raz bandyta zaatakował 5 grudnia ub.r., gdy większość mieszkańców była na zebraniu wiejskim w remizie. - Ktoś wbiegł do sali i krzyknął: gore! Za oknem było już widać łunę - przypomina sołtys Franciszek Adamczyk.
To płonęła stodoła Ignacego Kubika, którego na zebraniu akurat nie było. Gospodarz był w domu i zabierał się do zabicia koguta na rosół.
- Wziąłem siekierę z podwórza, w niedaleko kręcił się jakiś młody chłopak. Myślałem, że to jakiś miejscowy. Ale gdy kilka minut potem wyszedłem z domu, stodoła płonęła na całego. To musiał być podpalacz - uważa teraz Kubik. W pożarze poniósł ogromne straty: - Ledwo mi się chałupa ostała. I ten stos opalonych pniaków - pokazuje nadpalone bele drewna, pozostałość z dachu stodoły. - Na opał przynajmniej będzie - dodaje smutnym tonem.
Środy i niedziele
Mieszkańcy są przekonani, że podpalaczem jest ktoś ze wsi. I że ktoś go ukrywa. - Daj Boże, by nasza stodoła była ostatnia. Ludzie dużo wiedzą, ale boją się mówić policji. Powinni wydać drania - wali pięścią w stół Czorny.
- Podpalacz zna zwyczaje gospodarzy, zna wszystkie zakamarki, obejścia, dziury w płocie. Wie, kiedy go nie będzie widać - dowodzi sołtys Adamczyk.
Przy ul. Głównej spłonęły już dwie stodoły. Obok została jeszcze tylko jedna. - Żyjemy teraz w strachu - mówi właścicielka posesji, ale nie chce się przedstawiać. Bosi się.
- Wszystko z niej wywieźliśmy, uwiązaliśmy dużego psa. Śpimy na zmianę. Co możemy więcej - mówi kobieta. Czorny dwa dni przed pożarem również wyprowadził ze stodoły maszyny rolnicze, tak jak zrobili prawie wszyscy we wsi. - Szczęście w nieszczęściu - mówi.
Podpalacz zazwyczaj atakuje w środy albo w niedziele. Cztery podpalenia nastąpiły właśnie w tych dniach. - Piszcie, ostrzegajcie, bo niedługo środa - prosiła Maria Czorny.
Policja szuka
W nocy wieś jest notorycznie patrolowana przez policyjny radiowóz. - Prowadzimy intensywne czynności śledcze. Powodzenie śledztwa w dużym stopniu zależy od współpracy z mieszkańcami. Jeśli mają jakiekolwiek przypuszczenia, informacje, powinni się nimi z nami podzielić - mówi podinspektor Ernestyn Bazgier z Komendy Powiatowej Policji w Wodzisławiu Śląskim.