Robią papier czerpany, udają Hobbitów z baśni Tolkiena, biją rekordy w żonglowaniu - mowa o mieszkańcach wsi popegeerowskich, którzy nauczyli się robić coś, na czym można zarobić. We wtorek 21 bm. takie przykłady aktywizacji podawali naukowcy, którzy przyjechali do Szczecina, by wspólnie dyskutować o sposobach walki z bezrobociem na wsi. Niestety, optymistycznych przykładów jest wciąż niewiele.
Zniechęcenie i marazm - to częsty obraz w popegeerowskich wsiach. Tu średnio co drugi mieszkaniec jest bez pracy. Większość bezrobotnych ma za niskie kwalifikacje, by na coś przydać się przedsiębiorcom. Zresztą nawet jeśli ktoś ma kwalifikacje - też ma problem. Np. w piekarni państwa Dzietczyków w Wyszewie koło Koszalina pracuje 6 osób, a chciałoby więcej. We wtorek naukowcy dyskutowali, jak pomóc takim wsiom.
Zdaniem ekspertów, aby pomóc - w każdej wsi trzeba znaleźć liderów. To oni mają mobilizować pozostałych do pracy. Potrzebny jest też pomysł, który wyróżni daną wieś na tle innych. Ale nie wszędzie są tacy liderzy i nie wszędzie są chętni do pracy; np. Piotr Nowakowski z Wyszewa bezskutecznie szukał pomocników do wyładunku kilku ton węgla. Naukowcy oceniają, że aby wyciągnąć takich ludzi z marazmu potrzeba przynajmniej 5 lat i, oczywiście, pieniędzy. Po wejściu do Unii będzie można skorzystać z programu Lider, który daje pieniądze rozwój najuboższych terenów w całej Europie.