Przyszli koalicjanci traktują tempo i zakres prywatyzacji jako sprawę kluczową. Platforma Obywatelska chce sprzedać wszystko, co państwowe, poza 11 firmami. Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość wydłuża listę spółek, nad którymi jego rząd chciałby sprawować kontrolę. Niektórzy politycy uważają, że na tle podejścia do prywatyzacji koalicja może się nawet rozpaść.
Koncepcje prywatyzacji koalicjantów mocno się spolaryzowały. Między obu partiami stanęła ściana, a konflikt nakręca lista prawie stu przedsiębiorstw, którą sporządził PiS. Zamierza o nich decydować poprzez określenie minimalnego udziału Skarbu Państwa. Poseł Artur Zawisza tłumaczy: Przygotowaliśmy rozwiązanie, które zwiększy bezpieczeństwo państwa i gospodarki.
Platforma nie chce o nim nawet słyszeć: Tu chodzi o obsadzenie tych firm zaufanymi partii. To kapitalizm polityczny – twierdzi Rafał Antczak, ekspert Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych CASE, doradca PO.
Jak wygląda koncepcja przekształceń własnościowych zwycięzcy wyborów parlamentarnych? Otóż PiS pozostawia przedsiębiorstwa "strategiczne" pod zróżnicowaną kontrolą państwa. Stopień kontroli zależy od grupy, do której firma zostaje przydzielona. Są trzy takie grupy.
Do pierwszej będzie zaliczonych 15 firm, w których udział państwa wyniesie 100 proc.: przedsiębiorstwa gier losowych, sieci energetyczne, gazowe, paliwowe i kolejowe, spółki górnictwa węglowego, publiczne media, porty lotnicze oraz Bank Gospodarstwa Krajowego.
Druga grupa to przedsiębiorstwa z większościowym udziałem państwa - 50 proc. plus jedna akcja. Na tej liście ma znaleźć się około 20 spółek, m.in. PKO BP, PZU, Grupa Lotos, Poczta Polska, BOT, Południowy Koncern Energetyczny, Polskie Sieci Elektroenergetyczne, Polski Holding Farmaceutyczny. Jest tu jednak sporo niewiadomych. PiS zastanawia się np. nad LOT-em - mógłby go zaliczyć do grupy pierwszej. Ma również kłopot z kombinatem miedziowym: bardzo chciałby w pełni kontrolować spółkę, ale nie ma jak. Skarb Państwa nie ma już w KGHM połowy udziałów.
Miedź trafi więc do grupy trzeciej. Zaliczone do niej firmy państwo będzie kontrolować poprzez 25-procentowy udział w akcjonariacie (plus jedna akcja). Będzie to więc kontrola bierna. Na razie skład tej listy jest najbardziej płynny. Prawdopodobnie będą tam spółki zajmujące się dystrybucją energii. Co na to Platforma? Dla niej cały pomysł jest nie do przyjęcia: - Wpływ państwa na określone spółki poprzez instytucje własności to czysty anachronizm - mówi poseł Adam Szejnfeld. Uważa, że jeśli już kontrolować spółkę, to za pośrednictwem instytucji "regulatora", jakim może być np. Urząd Regulacji Energetyki czy Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. To z kolei zdecydowanie odrzuca PiS.
Tymczasem nawet jedyny punkt styku - firmy, które miałyby pozostać całkowicie państwowe - nie łagodzi nabrzmiewającego konfliktu. PiS dokłada bowiem do ułożonej przez PO listy takich firm kolejne spółki, które Platforma chciałaby akurat sprywatyzować.