Samoobrona zapowiada, że będzie walczyć o zwiększenie wydatków budżetu na rolnictwo. Tymczasem jest to sektor gospodarki, który korzysta z największych dotacji państwa. Od momentu wejścia Polski do Unii nakłady na ten cel wzrosły trzykrotnie.
Część polityków - głównie z Samoobrony - uważa, że rolnictwo w Polsce wciąż jest niedofinansowane. Dlatego podczas rozpoczynającej się dziś w Sejmie debaty nad budżetem na 2007 rok zamierzają domagać się dodatkowych 500 mln zł na ubezpieczenia rolnicze i 1,3 mld zł na dopłaty do paliwa rolniczego. Szanse na spełnienie ich żądań są niewielkie. W budżecie nie ma na to środków. Poza tym wicepremier i minister finansów Zyta Gilowska uważa, że rolnicy nie powinni dopominać się kolejnych kwot, gdyż i tak dostają najwięcej - ok. 11 mld zł, a jeszcze w 2003 r. mieli na te cele około 3 mld zł. Dodatkowo 15,2 miliarda złotych wesprze system emerytur rolniczych. - Nie ma argumentów za zwiększaniem dotacji na rolnictwo - twierdzi Zyta Gilowska.
Podobnie uważa Wiesław Łopaciuk z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Wskazuje, że Polska zajmuje jedno z pierwszych miejsc w Europie, jeśli przeliczyć rolne dotacje na PKB. - Ale prawdą jest też, że gdy te same pieniądze podzielimy na osoby zatrudnione w rolnictwie, to okaże się, że jesteśmy na szarym końcu - mówi Łopaciuk. Prof. Jacek Kulawik, pracownik naukowy instytutu, dodaje, że w tej chwili tylko 40 proc. pieniędzy przeznaczonych na rozwój wsi rzeczywiście ją wspiera, reszta trafia np. do osób, które kupują ziemię, ale jej nie uprawiają. - Można zminimalizować to zjawisko, jeśli ujawnimy nazwiska beneficjentów unijnych dotacji. Tego domaga się od nas Komisja Europejska w ramach przejrzystości polityki wsparcia. W większości krajów Wspólnoty informacje, kto ile otrzymał pomocy z UE, są jawne - mówi ekspert.