Bardzo wiele zakładów branży spożywczej wciąż nie spełnia unijnych wymagań. Czy mają szansę na przetrwanie? Za kilka miesięcy na sklepowych półkach pojawią się towary żywnościowe oznakowane owalną bądź kwadratową pieczątką. Pierwsza zagwarantuje, że mamy do czynienia ze sprawdzonym produktem, odpowiadającym normom unijnym.
Kwadrat będzie widomym znakiem, że nie wszystkie wymogi UE związane z przepisami dotyczącymi bezpieczeństwa żywności zostały zachowane. Godzina prawdy wybije 1 maja przyszłego roku, kiedy znajdziemy się w Unii Europejskiej. Niestety, wszystko wskazuje na to, że owal przegra z kwadratem.
Przemysł spożywczy powoli dostosowuje się do unijnych norm. Najbardziej
zaawansowana jest branża związana z przetwórstwem owoców i warzyw, w ogonie
wloką się producenci mięsa.
W Małopolsce tylko 3 zakłady tej branży
znalazły się w kategorii "A", co oznacza, że już dzisiaj spełniają wszelkie
unijne wymagania. 93 (grupa "B1") zadeklarowało, że zdąży wdrożyć odpowiednie
procedury do chwili akcesji, 26 poprosiło o okres przejściowy do 2006 r.
(kategoria "B2"), natomiast aż 302 znalazły się w grupie "C", co oznacza, że
nawet w dłuższej perspektywie nie dostosują się do unijnych norm sanitarnych i
produkcyjnych.
Co się z nimi stanie? Otóż Unia nalega, by z chwilą, gdy znajdziemy się we
wspólnocie, wszystkie takie zakłady zostały zamknięte. Polska przekonuje
partnerów z Brukseli, by tego typu firmy traktować jako drobnych
przedsiębiorców, którzy nie muszą osiągać wszystkich unijnych standardów, co
oznacza, że mogłyby one rozprowadzać swoje produkty w tzw. sprzedaży
bezpośredniej, czyli do stałych klientów, bądź też na rynku
lokalnym.
Jak na razie nie wiadomo jednak, co należy rozumieć pod
tym ostatnim pojęciem. Strona polska zabiega o zgodę, by za rynek lokalny uważać
cały kraj. W wersji minimum mówi się o terenie w promieniu kilkudziesięciu
kilometrów od siedziby przedsiębiorstwa.
Nie ulega za to wątpliwości, że duże zakłady, które w określonym czasie nie będą spełniały unijnych norm, zostaną zlikwidowane.
Nieco lepiej sytuacja wygląda w mleczarstwie. Wprawdzie na 415 mleczarni tylko 45 uzyskało kategorię "A", ale kolejne 177 zakładów deklaruje, że zdąży się dostosować do wymogów stawianych przez Brukselę do maja przyszłego roku.
W moim przekonaniu branża mleczarska należy do najprężniej rozwijających się sektorów przetwórstwa spożywczego. W ciągu ostatnich kilku lat dokonaliśmy prawdziwego przełomu. Do niedawna zaledwie jedna trzecia mleka kwalifikowała się do klasy "ekstra", dzisiaj jest to już 84 proc. całej produkcji – mówi Waldemar Broś, wiceprezes Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich.
Przyznaje jednak, że część mleczarni, które zaniechały modernizacji i
znalazły się w grupie "C", pójdzie od przyszłego roku pod klucz. Zostaną
zamknięte, ponieważ nie będą w stanie spełnić wymogów sanitarnych. W całej
Polsce takich zakładów jest 81.
W Małopolsce na 26 mleczarni w
grupie "C" znalazły się dwie. Jak dotąd żadnemu producentowi nie udało się
trafić do grupy "A", chociaż, jak twierdzi Grzegorz Kawiecki, zastępca
wojewódzkiego inspektora weterynarii w Krakowie, trzy, może cztery zakłady mogą
już wkrótce wystąpić o przyznanie najwyższej kategorii.
Z końcem kwietnia przyszłego roku na pewno będziemy gotowi, oczywiście pod warunkiem, że nie zmienią się niezależne od nas czynniki zewnętrzne – mówi Kazimiera Luberda, prezes mleczarni w Nowym Targu.
Tak stało się właśnie w tym roku, gdy niespodziewany i znaczący wzrost kursu euro pomieszał szyki mleczarzom. Prezes Luberda twierdzi, że w wyniku wahań na rynku walutowym mleczarnia straciła ponad 1 mln zł.
Importujemy miesięcznie kilka milionów opakowań. Od kiedy kurs euro poszedł w górę, za każdą sztukę płacimy o ok. 10 gr więcej – mówi prezes Luberda.