I skończyło się. Minął, trwający bez mała miesiąc, czas wesołości. Zrobiło się nagle smutno, ponuro, prysnął czar. Straciliśmy moc wcielania marzeń w rzeczywistość. Ależ "zabolał" poświąteczny powrót do rzeczywistości.
Śmiać się chce na myśl o wesołości jaka w tym czasie ogarnia ludzkość. Na myśl o naiwności z jaką przyjmujemy wiarę w swą tajemną moc dawania i spełniania marzeń. Nagle uwierzyłam, że ja jestem wróżką, on jest magiem, ciocia dobrą czarownicą, rodzice, wujostwo, ale też obcy, wszyscy, życząc skutecznie wypowiadają zaklęcia. W rezultacie wszyscy są zdrowi i się radują, kochają i szanują, wszyscy wierzą w tajemną moc wypowiadanych słów: oby nam się.
Zaczęło się od wiary w skuteczność wróżb w andrzejkowy wieczór, wróżb, które (dziwnym trafem) okazały się reminiscencją naszych marzeń.
A potem przyszedł Święty, oblał nas czerwoną radością, oblał ulice, sklepy, domy. Nawet ci, którzy z różnych przyczyn nie zasłużyli na upominki, cieszyli się, bo przecież każdy otrzymał namiastkę radości – komercyjna rzeczywistość o nikim nie zapomina, wiadomo rozradowany klient to opłacalny klient. I tak w podskokach od pawilonu do pawilonu, do butiku do butiku, od sklepiku do sklepiku, kończąc najczęściej w supermarkecie, wkroczyliśmy w czas świąt.
I rozbłysnęły światełka. O tak... choinowe światło, to dopiero radość. Lampki przybrały w tym roku na sile, jarzyły się nie tylko miejskie wystawy, światełka błyskały zza szyb w blokowisku i w prywatnych domach – w mieście i na prowincji, byle jaśniej, byle wystawniej, byle radośniej. I znowu zakupy, te konieczne i te mniej potrzebne i tysiące gadżetów – wszyscy wszystkim chcą świątecznie pożyczyć. Otrzymuję reklamówkę z życzeniami przy zakupie śledzika, mleko w świątecznym opakowaniu, pocztówkę z "zimowo-świątalnym" obrazkiem do pary spodni. Wszyscy wszystkim ślą życzenia – rozbrzmiewają słowa okazjonalnej piosenki.
Wesołych, radosnych Świąt i jeszcze spełnienia marzeń – nagle słowa stają się ciałem. Nadchodzi ten wyżyczony, wyczekany czas. Na chwilę milkną ulice. Zamknięci w domach zjadamy radośnie świąteczne, obficie radosne śniadanie, oglądamy idylliczne serialowe i familijne fabuły. I jest tak jak życzono: zdrowo, radośnie i obficie i często bezrefleksyjnie, nie chcemy psuć rozrechotanego "nastroju".
Święta mijają, ale radość się nie kończy, bo oto sylwester. Ach to jest czas zabawy, radości, swawoli, życzeń i postanowień. Życzenia noworoczne – dopiero one, wypowiedziane z myślą o szerszej perspektywie czasowej, mają sprawczą moc. Ściskam wszystkich uczestników sylwestrowej imprezy: Szczęśliwego Nowego Roku, oby był lepszy od poprzedniego, oby spełniły się marzenia – w szampańskiej euforii wierzę, że tak będzie. I postanowienia: z początkiem Nowego Roku..., wspomnienie o "wyciętym" podczas radosnego maratony grymasie uśmiechu na twarzach współbiesiadników, myśl o szampańsko bijących sercach dają farsową siłę i wiarę, że rzeczywiście wszystko się ułoży. Więc podejmujemy postanowienia... Ja tym razem nie zdążyłam. 1 stycznia ekspedientka w sklepie ogólnospożywczym ofuknęła mnie siarczyście za nieprecyzyjnie złożone zmówienie, ocknęłam się – wróciła rzeczywistość. Moje tegoroczne postanowienie brzmi: nie będzie żadnych postanowień, po co mi gorycz po niewypełnionych zobowiązaniach.
Wieczorem pierwszego dnia nowego roku powraca prawda, nuda, ponurość. Wracamy do normalności, do pracy, do obowiązków. Dziwnym zbiegiem okoliczności topnieje, rozświetlający długie wieczory śnieg, gasną światełka, szarzeją wystawy. Na otuchę pozostają jeszcze poświąteczne wyprzedaże, stanowiące ostatnią minimalistyczną szansę na urzeczywistnienie marzeń.
Przeczytałam ten mój tekścik i aż zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Skąd we mnie tyle niemiłej, kąśliwej ponurości? A fe! Czy to prawdziwa nagana, czy może po prostu żal, że czas bezmyślnej beztroski minął? Przecież sama w tym wszystkim uczestniczę!
Z tego wszystkiego zapomniałam, że zaczął się karnawał.
Więc mimo wszystko: oby nam się...