Niemcy starają się na różne sposoby utrudnić nam działalność, powiedziała "Gazecie Lubuskiej" Krystyna Łagoźna z gorzowskiej spółki Interbud-West, która od wielu lat buduje także za Odrą.
Aby zahamować napływ taniej siły roboczej, Niemcy chcą wprowadzić płace minimalne w różnych branżach. W ten sposób pracownicy z Europy Wschodniej stracą swój podstawowy atut - dużo niższe koszty zatrudnienia.
Polskie firmy stają się mniej konkurencyjne, bo muszą stale podnosić najniższe stawki wynagrodzeń. - Od każdego pracownika musimy odprowadzać opłatę do niemieckiego urzędu pracy. I potem za te pieniądze inspektorzy nękają kontrolami polskie budowy, mówi Łagoźna. - Poza tym jeśli ktoś ma pozwolenie na pracę jako kafelkarz, to nie może np. murować, bo za to grozi grzywna.
Niemcy boją się też obcokrajowców, którzy zakładają tam własne firmy. Ich nie obowiązują bowiem żadne ograniczenia. I Polacy to wiedzą. Tylko w Berlinie od maja do grudnia ub.r. działalność gospodarczą rozpoczęło prawie 700 polskich rzemieślników. We Frankfurcie n.O. jest już ponad 30 polskich firm. Niemcy podejrzewają, że niektóre z tych osób nie prowadzą samodzielnej działalności gospodarczej, lecz chcą tylko zalegalizować świadczenie pracy.
We wschodnich krajach związkowych Polak może zarobić 3,50-3,70 euro na godzinę, w bogatszych regionach - od 5,50 do 7 euro. Od tego trzeba odliczyć podatek i ubezpieczenie. Teraz płaca minimalna w budownictwie wynosi tam 12,47 euro za godzinę. Podobne gwarantowane najniższe stawki mają też obowiązywać w innych branżach.