O nielegalnej stacji w Goręczynie, nieopodal Kartuz wiedzą wszyscy. Choć już dwa miesiące temu do miejscowej policji wpłynęło zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa - stacja nadal funkcjonowała. Zamknięto ją dopiero po wizycie telewizji TVN.
Stacja mieściła się na terenie gospodarstwa agroturystycznego w centrum wsi. Kiedy byliśmy na miejscu nie trudno było ją odnaleźć.
- Może pan normalnie podjechać i zatankować, mówi świadek przestępstwa. – Na podwórku jest dystrybutor z ropą. Jest tam taki dzwonek, można zadzwonić i wyjdzie pani albo pan i naleje ropy – mówi mieszkaniec wioski. Dodaje też, że właściciele dystrybutora mają w rodzinie krewnego policjanta, dlatego nikt nie reaguje.
O tym nielegalnym procederze wiedzą niemal wszyscy w okolicy. Mieszkańcy Goręczyna bez chwili zastanowienia wskazują miejsce, gdzie można zatankować olej opałowy, który popularnie nazywają ropą.
- O właśnie tam – wskazują miejsce, gdzie można tankować olej. – Biorą do osobowych i ciężarowych – mówi mieszkaniec wsi. Zewsząd przyjeżdżają. Policja jeździ koło tej drogi i nic.
Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa wpłynęło do policji już dwa miesiące temu. Nikt z kartuskiej komendy nie chciał oficjalnie wypowiedzieć się na ten temat. Nadkomisarz Jacek Formela, naczelnik wydziału dochodzeniowo - śledczego w rozmowie telefonicznej przyznał jednak, że o całej sprawie słyszał.
- Tu chodzi o gospodarstwo rolne, na którego terenie podobno facet ma jakiś większy pojemnik, z którego prawdopodobnie nalewa do pojazdów. Nie jest to na zasadzie jakiejś tam stacji. Przekazano to do specjalnej służby, która ewentualnie być może w tej chwili prowadzi na przykład obserwację tego obiektu.
Pomimo zapewnień policji o prowadzonych obserwacjach nielegalny interes wciąż funkcjonował a obsługą dystrybutora zajmowało się 12-letnie dziecko. Chłopiec nalał nam paliwo do baku i pobrał gotówkę w wysokości 54 zł, czyli dokładnie 2 zł i 70 gr za litr. Na pytanie reportera, dlaczego paliwo jest czerwone, odpowiedział, że to tzw. opał.
Właścicielka gospodarstwa w rozmowie z nami zaprzeczyła jednak, jakoby ktoś tu wlewał ropę do baków.
- No mamy taki rezerwowy zbiornik dla tych, którzy do pieców grzewczych biorą. My lejemy to do baniaków - mówiła kobieta.
- To jest nieprawda. A jeżeli pan widział, no to już pana sprawa - powiedział naszemu reporterowi nadkomisarz Jacek Formela z kartuskiej komendy.
Mimo ewidentnego przestępstwa policja nie chciała zająć się sprawą. Za pośrednictwem prokuratury skierowała ją do Urzędu Celnego w Gdyni. Choć dokumenty trafiły tam już w drugiej połowie kwietnia to jak dotąd efektów śledztwa wciąż brak. Jolanta Twardowska, rzecznik Urzędu Celnego w Gdyni zgodziła się obejrzeć nasze nagranie, na którym widać, że olej leje się bezpośrednio do baków samochodowych.
- Ja myślę, że to zainteresuje moich kolegów z wydziału zwalczania przestępczości celnej – powiedziała po obejrzeniu nagrania Jolanta Twardowska.
Policja nie czuje się winna zaistniałej sytuacji. Jak powiedział nadkom. Krzysztof Szymik, z- ca komendanta powiatowego w Kartuzach, policja przekazała materiały prokuraturze rejonowej i Urzędowi Celnemu w Gdyni.
- Od chwili przejęcia tego postępowania, gospodarzem jest Urząd Celny w Gdyni i to on decyduje o zakresie i terminach prowadzonych działalności - tłumaczy nadkom. Krzysztof Szymik.