Około 1700 zakładów branży mięsnej, mlecznej i rybnej nie dotrwa do Unii, a te, które wystąpiły o okres przejściowy, muszą liczyć się z ostrą weryfikacją. Nieskorzy do zmian przedsiębiorcy, którzy będą korzystać z czasowej ulgi, mogą być do nich przymuszani decyzjami administracyjnymi.
Krajowe zakłady spożywcze czekają trudne lata. Te, które chcą przetrwać na rynku Unii, muszą dokonać wielu inwestycji, spełnić wysokie wymagania weterynaryjne, sanitarne i środowiskowe. Na to z kolei potrzebne są duże środki, których brak.
Większość krajowych przedsiębiorców zna wymagania. Część firm już się z
nimi zmierzyła na unijnym rynku. Dotyczy to około 90 zakładów branży mięsnej, 30
mlecznej i 40 rybnej. Spora część, około 2 tys., będzie chciała się dostosować
do dnia akcesji lub w okresie przejściowym – mówi Piotr Kołodziej, główny
lekarz weterynarii. Branża mięsna będzie miała na to czas do 2007 r., mleczna i
rybna do 2006 r.
Dobre chęci to nie wszystko, podstawowym elementem są
pieniądze. Państwo będzie starało się pomóc przedsiębiorcom. Najpewniejszą
dewizą jest "liczyć na siebie" – podkreśla Piotr
Kołodziej.
Przestrzegam wszystkich przedsiębiorców, a jest ich
niemało, przed chowaniem głowy w piasek. Nie ma co liczyć, że uda się manewr
myślenia "wystąpiłem o okres przejściowy, przechowam się na rynku do 2007 r.,
skasuję pieniądze i polecę na Hawaje". Okresy przejściowe będą skrupulatnie
rozliczne. Dlatego rozdmuchana lista zakładów z prośbą o dodatkowy czas
przygotowana przez powiatowych lekarzy weterynarii będzie ostro
zweryfikowana – przestrzega Piotr Kołodziej.
Przedsiębiorcy będą
mieli dodatkowe szanse na uzyskanie okresów przejściowych, ponieważ umożliwią im
to nowe przepisy w ustawie weterynaryjnej. Jednak ostateczne decyzje i tak muszą
być poparte możliwościami finansowymi. Ostateczna lista zakładów, które
otrzymają czas na dostosowanie, musi trafić na unijne biurka pół roku przed
członkostwem.
W dość nieszczególnej sytuacji znajdą się małe i średnie
zakłady mięsne z tzw. grupy C, które nie wystąpiły o okres przejściowy i nie
mają zamiaru się modernizować lub nie posiadają środków. Ich lwia część dotrwa
zaledwie do dnia członkostwa w Unii. Według szacunków, jest to około 1700
zakładów.
Niewielka część zagrożonych firm może się uratować
korzystając z zapisów w ustawie i organizując odpowiednie środki. Szanse mają
także małe masarnie, które oferują kilka wyrobów, po spełnieniu warunków
weterynaryjnych w polskich przepisach nadal będą mogły świadczyć usługi na
rynkach lokalnych – zauważa Piotr Kołodziej.
Duży problem mają też
zakłady utylizujące odpady pozwierzęce. Większość z nich idzie na maksymalny
zysk do dnia członkostwa i jakoś sobie radzi. Spośród 60 zakładów szansę na
przetrwanie ma najwyżej kilkanaście – zaznacza Piotr
Kołodziej.
Problem polega na tym, że branża ta nie ma możliwości
korzystania z żadnego okresu przejściowego, a inwestycje, które trzeba poczynić,
są wyjątkowo duże.
Unia traktuje utylizację jako przemysł strategiczny
Chodzi nie tylko 0 ochronę środowiska, ale także bioterroryzm. To przykład tzw.
efektu domina. Mechanizm działa prosto. Jeżeli zakłady mięsne lub rzeźnie nie
będą w stanie na bieżąco oddawać odpadów (bo nie będzie gdzie), to po kilku
dniach po prostu staną – mówi Piotr Kołodziej.