Zalane pola, sady i pomieszczenia gospodarcze. Domostwa odcięte od świata i przerażeni mieszkańcy. Ale zdaniem urzędników powodzi nie ma.
Józefów nad Wisłą. Wczoraj od rana wzdłuż przesiąkającego wału przeciwpowodziowego ciągneły się coraz większe rozlewiska. W niedalekiej Basonii jest gorzej: Wisła zalała kilkanaście gospodarstw. - Cały dzień przesuwam patyk, którym zaznaczam, gdzie dochodzi woda - mówi Krystyna Teresińska. - I coraz bardziej się boję.
Rano patyk znajdował się niedaleko stodoły. Po południu już na środku podwórka, gdzie stały wyniesione z szopy maszyny. A tuż za płotem coraz szersza Wisła. U nas nie ma wału, bo ciągle nie ma pieniędzy - mówi Alicja Kłudka, sołtys Basonii. Mąż w nocy wszystkie zwierzęta musiał wyprowadzić.
Tymczasem, zdaniem urzędników, wszystko jest w porządku: U nas powodzi nie ma. Teraz wały tylko delikatnie przepuszczają wodę pod Annopolem - powiedział wczoraj około południa Roman Kasperek, dyrektor Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Lublinie. - Byłem tam w niedzielę i nic nie było zalane. Wszystko mamy pod kontrolą.
W Kosinie (pow. kraśnicki), gdzie wylały Tuczyn i Sanna. Normalnie wpadają do Wisły. Teraz cofnęły się i zalały wieś. Mieszkańcy przez noc ratowali dobytek. Budynki gospodarcze zalało. Jeszcze kilka centymetrów i woda wejdzie mi do mieszkania - mówi Zenon Jaśkiewicz.
Groźnie było też na wale przeciwpowodziowym między Zastówem a Podgórzem. W
Podgórzu woda zalała całe gospodarstwo. Mogła zalać więcej, ale ekipa budowlana
w ostatniej chwili podwyższyła 2-kilometrowy odcinek wału. W nocy przybyło
ponad 80 cm wody - mówi Janusz Kawa, kierownik robót. - Ledwo
zdążyliśmy.
Prace przy podwyższaniu wałów przeciwpowodziowych na
Lubelszczyźnie ruszyły na wiosnę. Odnowiliśmy aż 14 kilometrów - mówi
Kasperek.
Nie obyło się bez sprzeciwu ekologów. Nie pozwalamy wybierać piachu z rzeki do usypywania wałów, kiedy przybrzeżne ptaki wysiadują jaja - tłumaczy Wiesław Nowicki, członek zarządu Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. - I tak poszliśmy na kompromis, bo inwestor może kopać w rzece poza sezonem lęgowym.
Dlatego wiosną i latem robotnicy muszą wozić piasek nawet kilkadziesiąt kilometrów. To opóźnia roboty i podnosi koszty. - Najlepiej byłoby, gdyby ludzie tam mieszkający przeprowadzili się, skoro co roku są zalewani przez Wisłę - radzi Nowicki.
A gdzie ja mam się przenieść? - zastanawia się Krystyna Teresińska z Basonii. I za co?