W Madrycie ruszyły negocjacje z krajami Ameryki Południowej zrzeszonymi w największej strefie wolnego handlu na tym kontynencie. Rozmowy wzbudzają ogromne emocje w środowiskach rolnych. Mocno sprzeciwia się im Francja, ostrożny jest także nowy komisarz do spraw rolnictwa Dacian Ciolos.
Już raz – w 2004 roku - Unia Europejska prowadziła rozmowy z krajami Mercosur. Wówczas zakończyły się fiaskiem, bo Bruksela nie zgodziła się na zbyt daleko idące ulgi w taryfach importowych. Przeważyła ochrona rodzimego rynku. Teraz na nowo strony usiadły do stołu. W pierwszej rundzie, która potrwa do lipca strony postarają się ustalić podstawy umowy o wolnym handlu. To, co szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso ocenia jako sukces, wielu uważa za wielką porażkę. Krytycy negocjacji między innymi z Brazylia, Argentyną, Paragwajem i Urugwajem twierdzą, że najwięcej straci unijne rolnictwo.
Bruno Le Maire, francuski minister rolnictwa - "Unia Europejska nie musi zawsze wychodzić przed szereg i otwierać rynek rolny podczas gdy inni wcale tego nie robią, tak jak Argentyna, która zapobiegawczo wprowadziła cła na żywność."
Nieoficjalnie wiadomo także, że komisarz Dacian Ciolos jest krytycznie nastawiony do umowy handlowej z południowoamerykańskimi partnerami. Jednak wczoraj, przed posiedzeniem rady ministrów rolnictwa wypowiadał się o negocjacjach bardzo ostrożnie.
Dacian Ciolos, komisarz do spraw rolnictwa UE - "Komisja będzie się bacznie przyglądała postępom w rozmowach. Musimy mieć także pewność, że toczące się negocjacje będą zgodne z ustaleniami zawieranymi na forum Światowej Organizacji Handlu, bo wciąż trwa runda z Doha."
Związki rolników w wielu krajach już zaprotestowały. Obawiają się, że jeśli dojdzie do liberalizacji handlu z takimi krajami jak Brazylia, czy Argentyna, producenci z Europy dostaną mocno po kieszeni. Nie stanie się to jednak szybko, bo jak twierdza Hiszpanie, pod przewodnictwem których zaczęły się rozmowy mogą one potrwać ładnych kilka lat.
--------------------------
Słowacy, Czesi i Węgrzy walczą z wielką wodą. Na Węgrzech ewakuowano kilkadziesiąt gospodarstw rolnych. Wylewające rzeki zalewają pola i drogi. Ogłoszono, najwyższy stan alarmowy. Akcje ratunkową utrudniają zwalone drzewa i uszkodzone mosty. Krytyczna sytuacja jest również w Czechach. Wiele wsi na Morawach walczy z wodą, usypywane są wały, straż dowozi worki z piaskiem. W wielu miejscach gospodarze nie mogą już czekać, tylko ratują dobytek i przenoszą się w bezpieczne miejsca. Czescy eksperci obawiają się powtórki z 97 roku kiedy to na Morawach zginęło przeszło 50 osób.
--------------------------
A to już inna, choć też przymusowa ewakuacja. Z gospodarstw leżących w pobliżu islandzkiego wulkanu wywożone są owce. Rolnicy nie mieli innego wyjścia, bo pył, który wciąż wydostaje się z czynnego wulkanu zabiłby wszystkie zwierzęta. Wywieziono już blisko pół tysiąca owiec. Bydło na razie zostaje, hodowcy trzymają je w zamknięciu, by zabezpieczyć przed szkodliwym popiołem.
Armand Fannar Magnusson - "Krowy możemy trzymać w zamknięciu i karmić paszą, owce potrzebują wiosną wolności, a tu nie mają warunków do wypasu. Ziemia cała jest pokryta grubą warstwą pyłu."
Wyjeżdżają zwierzęta, ale hodowcy zostają. Mimo ogromnych kłopotów, które sprowadził na nich wulkan, farmerzy nie chcą słyszeć o pozostawieniu gospodarstw i przeniesieniu się w inne, bezpieczne miejsce.
8212987
1