In vino veritas - prawda kryje się w winie. Niestety, dla polskich producentów prawdziwego wina może się ona okazać bardzo gorzka. Ministerstwo Rolnictwa chce narzucić tej profesji biurokratyczne chomąto w postaci zezwoleń, opinii, pozwoleń i nakazów - a wszystko po to, by "wprowadzić" nasze nieliczne winnice i winiarnie do Unii Europejskiej...
- Przygotowany przez rząd projekt ustawy o wyrobie i obrocie wyrobów winiarskich oznacza koniec marzeń o odbudowaniu w Polsce produkcji prawdziwego wina (nie mylić z "winem polskim", czyli mieszaniną soku winogronowego, wody i cukru, produkowanym w ilościach niemal przemysłowych) - alarmują polscy producenci. Już w piątek nad projektem ustawy ma głosować sejmowa komisja europejska.
Protesty winiarzy mogą się wydawać niewarte uwagi - bo pochodzą od garstki (może nawet mniej niż 200) zapaleńców, którzy w Polsce próbują odbudować winnice i małe winiarnie. Na razie obroty wszystkich winnic produkujących prawdziwe wino (czyli tylko z winogron) liczone są raczej w tysiącach niż milionach złotych - co więcej, de facto nie mają żadnej wartości, bo wina gronowego made in Poland nie opłacało się wprowadzić do obrotu handlowego. Żeby spełnić wymogi starej ustawy z 2001 r., produkcja wina opłaca się tylko na olbrzymią skalę, np. 500 tys. litrów rocznie. W praktyce taka skala zarezerwowana jest dla win owocowych.
Co strażak wie o winie?
Pytanie tylko z pozoru wydaje się dziwne. Otóż wedle projektu ustawy zaświadczenie komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej jest jednym z niezbędnych wymogów, by producent "wina gronowego" mógł otrzymać od ministra rolnictwa pięcioletnie zezwolenie na swoją działalność.
Opinia strażaków oczywiście nie wystarczy. Trzeba jeszcze: ( uzyskać opinię techniczno-technologiczną wojewódzkiego inspektora jakości handlowej, ( zaświadczenie powiatowego inspektora sanitarnego, ( zaświadczenie wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska, ( zaświadczenie urzędu skarbowego i ZUS-u o niezaleganiu z płatnościami oraz zaświadczenie o niekaralności.
Dodatkowo każda winiarnia, która chce produkować więcej niż 1000 litrów wina rocznie (tyle można uzyskać z ok. 10 arów ziemi), musi mieć własne laboratorium.
W przepisach ustawy, której autorem jest Ministerstwo Rolnictwa, są jeszcze inne zapisy budzące protest winiarzy. Np. zakazuje ona odsprzedaży winogron, na produkcję których otrzymało się koncesję. Taki zapis (art. 30 projektu ustawy) - ich zdaniem - uniemożliwia powstawanie kooperatyw producenckich (takich jak np. we Francji, Włoszech czy Hiszpanii), które przecież polegają na tym, że rolnicy sprzedają spółdzielni swoje wino lub winogrona, które spółdzielnia następnie tłoczy, fermentuje i rozlewa do butelek.
Nie dość tego. Projekt ustawy nakazuje, by producent wina posiadał zbiorniki do magazynowania trunku, których całkowita pojemność technologiczna powinna wynosić, tu cytat: "50 proc. miesięcznej wielkości wyrobu win gronowych". Tymczasem wino powstaje nie w cyklu miesięcznym, ale w rocznym...
Urzędnicy Ministerstwa Rolnictwa upierają się jednak, że takie zapisy -wyśmiewane przez producentów - są jednak potrzebne.
- Zezwolenia funkcjonują w polskim systemie prawnym. Wynikają z nich same plusy, nie minusy - mówi Arkadiusz Średnicki z departamentu przetwórstwa i rynków rolnych w Ministerstwie Rolnictwa. Broni też zapisów dotyczących straży pożarnej ("Konsumenci muszą mieć pewność, że produkt został stworzony zgodnie z wymogami p.poż." - mówi), ale nie ma już tej pewności w sprawie "miesięcznej produkcji" oraz konieczności posiadania laboratorium.
10 tys. litrów - i ani butelki więcej
Producentów wina boli jeszcze jedna rzecz - projekt ustawy ogranicza wielkość rocznej produkcji wina gronowego u jednego wytwórcy do 10 tysięcy litrów. 100 hektolitrów to około 13 tys. butelek. Mało - mówią wytwórcy. Taka skala produkcji może nie pozwolić na odpowiednie wyposażenie przetwórni i zakup kosztownych często urządzeń, np. prasy do wytłaczania, chłodziarki do sedymentacji moszczu, filtrów itp. Małe gospodarstwa rodzinne w Europie produkują zwykle 500 do 2000 hektolitrów wina rocznie. Taką ilość uważa się za minimalną wielkość dla samodzielnego prowadzenia produkcji winiarskiej - twierdzi Wiktor Bruszewski, właściciel winnicy i członek Akademii Wina "Iceo".
Zapisu o limicie produkcji broni Krzysztof Potocki z departamentu przetwórstwa i rynków rolnych w Ministerstwie Rolnictwa.
- Unia Europejska - tłumaczy - wprowadziła zakaz sadzenia winorośli przeznaczonej do produkcji wina. Zakaz ten obowiązuje do końca lipca 2010 r. Sadzenie winorośli jest dozwolone w tych państwach członkowskich UE, w których średnia roczna produkcja nie przekroczy 25 tys. hektolitrów wina.
- Z uwagi na to ograniczenie do 25 tys. hektolitrów niezbędne jest rozdzielenie takiego limitu pomiędzy wszystkich zainteresowanych producentów. Jeżeli więc ustanowimy limit 10 tys. litrów rocznie, to w Polsce będzie mogło się pojawić co najmniej 250 winnic o powierzchni od 1 do 2 hektarów - mówi Potocki. - A teraz wyobraźmy sobie sytuację, że limit ten ulegnie zawieszeniu. Wówczas proporcjonalnie zmniejszy się ilość winnic, które mogłyby w Polsce powstać - mówi Potocki.
Po co zezwolenia?
Ministerstwo podaje oczywiście powód, dla którego w Polsce należy wprowadzić zezwolenia. Otóż w ten sposób - przekonuje resort (w piśmie skierowanym do Polskiego Instytutu Winorośli i Wina, organizacji reprezentującej winiarzy) - będzie monitorowany potencjał produkcji win gronowych.
A obowiązek takiego monitoringu nakłada na nas unijne prawo (m.in. rozporządzenia rady (WE) o numerach: 357/99, 1493/99 i 1402/2003 oraz rozporządzenie komisji (EWG) nr 649/87). Tyle tylko, że żaden z tych aktów nie stwierdza, iż "monitoring" ma polegać na wprowadzeniu koncesji. - Ba, taki system kontroli nie występuje nigdzie w Europie - mówi "Gazecie" Wiktor Bruszewski. - My proponujemy inny sposób monitorowania: wystarczy wprowadzić rejestr winnic i rejestr szczepów winnych (rodzajów krzewów) dozwolonych do uprawy - mówi Bruszewski.
W obronie przyszłości wina gronowego stanęli nie tylko sami winiarze. List do przewodniczącego sejmowej komisji europejskiej Józefa Oleksego (SLD) - krytykujący projekt ustawy - wysłali Leszek Deptuła, marszałek województwa podkarpackiego, oraz Andrzej Czernecki, burmistrz Jasła i przewodniczący Związku Gmin dorzecza Wisłoki. Nieprzypadkowo oni - to w ich regionie działa kilka znanych (w skali kraju) winnic.
Przyjdzie Hausner i wyrówna?
Niespodziewanie jednak część przeszkód biurokratycznych zawartych w projekcie ustawy o rynku wina może już wkrótce zniknąć - nawet jeśli parlament ustawy nie poprawi. Powód? Jak sądzi Arkadiusz Średnicki, mogą one kolidować z ustawą o wolności gospodarczej, forsowaną przez wicepremiera, ministra gospodarki i pracy Jerzego Hausnera.
Jeżeli ta ustawa wejdzie w życie, to produkcja wina - podobnie jak wiele innych rodzajów działalności gospodarczej - może trafić do rejestru działalności regulowanej, który nie będzie narzucał obowiązku występowania o zezwolenie - uważa Średnicki.
Wtedy problemy winnic znikną, ale pozostanie pytanie - po co było tyle pracy urzędników resortu rolnictwa oraz posłów i to całe zamieszanie związane z ustawą o winach?