Podczas jednej z pierwszych rozmów ze znajomymi amerykankami, które od półtora roku pracują w Polsce w charakterze native speakers, poruszyłyśmy temat Polski. Od początku bowiem ciekawiła mnie ich opinia o nas, o Polakach. Nie tyle chodziło mi o ocenę wynikającą z bezpośredniego kontaktu z nami, bardziej zależało mi na konfrontacji, zderzeniu wyobrażenia i rzeczywistości. I cóż się okazało, wyobrażenia o nas właściwie nie było. Po prostu w ich świadomości nie istnieliśmy. Jedyne co wiedziały: jakiś kraj na wschodzie. A pewne obrazy, które, jak sadzę pojawiły się dopiero w perspektywie wyjazdu, "kręciły" się wokół słowa: komunizm. Kraj, w systemie zniewolenia, gdzieś daleko od nich, gdzieś na wschodzie.
Śmiałyśmy się wtedy z tego, ale czy dla nas, dla kraju to jest rzeczywiście takie zabawne? My na tego typu niewiedzę tak naprawdę nie możemy sobie pozwolić. Najgorsze, że często zamykamy się w przeświadczeniu, że świat również. Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy?. Żyjemy przecież w globalnej wiosce, jesteśmy światkami i uczestnikami procesu, który dokonuje się na naszych oczach, niemal w każdej sferze aktywności ludzkiej, procesu, który zapewne odciśnie decydujące piętno na kształcie XXI wieku. Odległości się zmniejszają, czas się kurczy, zacierają się granice. Ale czy rzeczywiście, czy to przypadkiem nie jest tylko złudzenie, pozór?.
Przecież tak naprawdę wygodnie jest żyć na "własnym podwórku", cieszyć się swoimi świętami, trudnościami dzielić się z najbliższymi, patrzeć na swoją ulicę, swój dom, swój kraj, ale nie dalej. Po co obciążać głowę dodatkowymi zmartwieniami. Tak... Ale gorzej, gdy we własnym domu najwięcej jest brudów, z którymi samotnie trzeba sobie poradzić, wtedy potrzebne jest wsparcie, pomoc. A prognozy dla Polski nie są optymistyczne. Wysokie bezrobocie, wzrastające ubóstwo, niska skuteczność sądownictwa, korupcja, do tego dochodzi oportunizm elit politycznych, których tak naprawdę nie ma. Bowiem ci, którzy mogą elitę tworzyć, ludzie ponadprzeciętni, nie są powszechnie znani ponieważ nie dbają o popularność – tracą tym samym prawo głosu, ci którzy są znani często nie są elitą, a jedynie wykreowanym wizerunkiem medialnym. Ta sytuacja pogłębia kryzys, pobudza zwątpienie i brak nadziei, społeczeństwo nie ufa rządzącym, rządzący nie ufają społeczeństwu (najlepszym przykładem jest niedawna propozycja prezydenta w sprawie referendum akcesyjnego). Dlatego buntuje się, mając wrażenie niemocy nie uczestniczy w społecznej rzeczywistości, zamyka się w swych czterech ścianach, bo po co się starać skoro "i tak nie ma rezultatów", skoro "moje zdanie i tak nic nie zmieni", "dość mam własnych problemów". A okazanie rezygnacji jest najgorszym z możliwych wyborów. Powtórzę raz jeszcze, my na niewiedzę nie możemy sobie pozwolić, nie stać nas na to, nie możemy marnować szans.
Globalna wioska to fakt, to prawda, ale to wymiar – wszechwymiar. Można go przyjąć, zaakceptować i w nim uczestniczyć lub też inaczej zrozumieć, ale wybrać z niego jednie to co jest na rękę. My musimy w tym procesie aktywnie uczestniczyć lecz nie w pojedynkę, sami nie damy rady. Sądzę, że sposobem dla nas jest regionalizacja – integracja – która już niedługo może okazać się naszą rzeczywistością.
Możemy świadomie decydować. Możemy też powróżyć, na przykład polać wosk. Oby tylko znowu nie określił nas chochoł.
Pomyślnych wróżb w andrzejkowy wieczór.