Na zakończonych w niedzielę w Berlinie targach rolniczych Grüne Woche 50 producentów wyrobów mięsnych prezentowało swoje produkty.
Narzekali, że mało kto ze zwiedzających się nimi interesuje. W produkcję mięsa Rosjanie inwestują rocznie 4 - 5 miliardów euro. Rośnie również produkcja żywności przetworzonej, a Rosja z importera żywności chciałaby się stać jej eksporterem. I to jest główny powód zmartwień krajów, które mają kłopoty z rosyjskim embargiem importowym. Ofiary embarga już są wybierane z klucza politycznego.
- Od pięciu lat ałtajskie zakłady żywnościowe szukają w Berlinie odbiorców na sery i kiełbasy - mówi Olga Wasiliewa z Kraju Ałtajskiego. Podobnie jak Siergiej Bunin z Szackiego Kombinatu Mięsnego udowadnia, że rosyjskie kiełbasy są smaczniejsze od polskich. W obwodzie riazańskim, gdzie mieści się kombinat, nie ma wołowiny i trzeba ją importować. Polskie mięso było na rynku do czasu wprowadzenia embarga, ale jego zdaniem było niedobre, bo zawierało zbyt dużo wody.
Rusłan Guriew z Sybirskiej Grupy Rolniczej w Tomsku używał polskiego mięsa jedynie jako dodatku do kiełbas. Najważniejsza jest jakość - mówi Guriew. I nie może się nadziwić, że nikogo nie interesuje jego produkcja.
- Produkcja drobiu i wieprzowiny w Rosji rośnie, więc ograniczanie importu jest uzasadnione. Ale wołowinę Rosjanie będą musieli importować jeszcze przez 10 lat - mówi Michaił Korobiejnikow, doradca ds. rolnictwa przewodniczącego Rady Federacji Rosji. Ale jeśli chodzi o wołowinę, uważam, że byłoby dobrze, gdyby kierownictwo polityczne Polski i Rosji porozumiało się. Ze względu na koszty transportu - lepiej sprowadzać wołowinę z Polski, zamiast kupować ją nie wiadomo gdzie - dodaje Korobiejnikow.